Czerwcowy rejs po Polinezji Francuskiej


Podróżując w czerwcu z Polski na Tahiti przeżyliśmy w samolocie chwilę grozy. Podróż była bardzo długa. Lecieliśmy z Warszawy do Dubaju (ok.6 godzin), następnie do Auckland 18 godzin non-stop i po 12-godzinnej przerwie czekał nas ostatni, 7-godzinny odcinek do Papeete. Nad Nową Zelandią przechodziły silne sztormy, a na niebie szalały burze. Na tablicy odlotów widać było sporo opóźnionych samolotów. Nasz miał na szczęście planowy czas. Po prawie 40 godzinach w podróży nie uśmiechało mi się siedzenie na lotnisku i czekanie na start. „Udało się! Siedzimy wygodnie w samolocie. Wszystko zgodnie z planem. Za parę godzin będziemy na jachcie w Papeete” – takie miałam myśli zapinając pasy. Radość nie trwała zbyt długo… Samolot wznosząc się na pułap, przecinał burzowe chmury. Nagle zrobiło się w kabinie zupełnie jasno, a samolotem wstrząsnęły silne turbulencje. Po chwili grozy samolot uspokoił się i niby wszystko wróciło do normy. Niestety po godzinie lotu kapitan ogłosił, że uderzenie pioruna spowodowało uszkodzenia i musimy zawracać do Auckland. Lądowanie było bardzo twarde, na szczęście bez uszkodzeń. Nie było wiadomo, co dalej z naszą podróżą. Mieliśmy nadzieję, że podstawią inny samolot i polecimy jeszcze tej samej nocy. Niestety – lot został przesunięty o 24 godziny. Dla mnie i Mariusza była to już 50 godzina w podróży, gdy dowieziono nas do hotelu, który zapewniły linie lotnicze. W normalnych warunkach cieszyłabym się z możliwości spędzenia kolejnego dnia w Auckland, jednak na łódce czekał już na nas Zbyszek, a w Nowej Zelandii było zimno, pochmurno i mokro. Ale nie było innej rady – musieliśmy poczekać na lot kolejnego dnia. 

Po burzliwej podróży 2 czerwca dotarliśmy na pokład Katharsis II w Marina Papeete. Pierwszy z trzech polinezyjskich rejsów chcieliśmy rozpocząć od atoli Archipelagu Tuamotu. Ten olbrzymi obszar składa się z 77 atoli, otoczonych pierścieniami rafy koralowej. W 2010 roku odwiedziliśmy tylko jeden z nich – Rangiroa. W 2013 było już nieco lepiej, gdyż zatrzymaliśmy się na trzech atolach. Tuamotu słynie z dużej ilości rekinów i nurkowanie tam potrafi być bardzo ekscytujące. To był główny powód chęci powrotu na ten obszar. Poza Mariuszem i mną byli z nami Tomek, Zbyszek, Ewa z Piotrem i córkami – Aśką i Oliwią oraz Magda z Markiem. Archipelag Tuamotu leży na wschód od Tahiti. Płynięcie tam oznacza podwiatrową żeglugę. Silny pasat z reguły zniechęca do płynięcia w ich kierunku z Tahiti. Nam Neptun sprzyjał. Pojawiło się idealne okno pogodowe, czyli słaby wiatr pozwalający na przeskok na silniku 300 mil dzielących Tahiti od Tahanea. Ta spokojna żegluga, przy niewielkim zafalowaniu, okazała się, dla nieprzyzwyczajonych do morskich przygód osób, sporym wyzwaniem. Naszym rejsowym powiedzeniem zostały słowa Marka, który po dwóch dniach zmagań z chorobą morską i niewychodzenia z koi zapytany przeze mnie, czy wszystko w porządku i jak się czuje odpowiedział: „do nikogo nie mam pretensji, wszystko mi się podoba”. Czasem ciężko oddać komizm pewnych sytuacji… Ale ten tekst nas rozbawił i przeplataliśmy go w rozmowach przez najbliższe trzy tygodnie wspólnego żeglowania. 

Trasa naszego rejsu to: Tahiti – Tahanea – Fakarava – Taou – Rangiroa – Huahine – Moorea -. Tahiti, w sumie 1000 mil morskich. Każde z tych miejsc ma coś innego do zaoferowania. Nam pozostawią wspaniałe wspomnienia. Postaram się zbytnio nie rozpisywać, dużo więcej informacji można znaleźć w naszych polinezyjskich wpisach sprzed kilku lat. 

Tahanea odwiedzaliśmy po raz pierwszy. Jest to niezamieszkały atol, będący morskim rezerwatem. Do jego wnętrza prowadzą trzy przesmyki. W każdym z nich udało nam się popływać z maską i rurką przy wchodzącym do atolu prądzie. Tylko wtedy możliwe jest bezpieczne pływanie. Obcowaliśmy sami z rekinami w niesamowicie przeźroczystej wodzie. Niezły początek dla naszymi przyjaciół, mniej obytych z tymi drapieżnikami. Ciekawskich rekinów nie brakowało również i przy burcie naszego jachtu. Nawet zwykłej kąpieli z rufy towarzyszyły spore emocje.

Fakarava słynie z największej na świecie ławicy szarych rekinów rafowych (ang. grey reef shark) Kilkaset osobników tego gatunku wisi dosłownie w toni głębokiego przesmyku południowego. Adrenaliny podczas nurkowań dodawał silny prąd. Przesmyk głęboki na ok. 30 m rozgałęzia się, jednocześnie wypłycając do 2-3 metrów. Masa wpływającej wody dostaje niezłego przyspieszenia. Ten kilometrowej długości odcinek pokonywaliśmy w kilka minut, przelatując z dużą prędkością nad płytką i całkiem żywą rafą. Fakarava to nie tylko miejsce spotkań z rekinami. Dane nam było wygrzewać się pod rajskimi palmami i na koralowych piaskach. 

Na Rangiroa obejrzeliśmy występy lokalnych tancerzy. Zapuściliśmy się też w głąb tego największego z atoli, którego dłuższy bok ma aż 75 km długości. Udało nam się znaleźć łachy miałkiego różowego piasku. 

Płynięcie z Tuamotus w kierunku Wysp Towarzystwa miało być przyjemną żeglugą z wiatrem. Silny pasat zapewnił szybką jazdę, ale nie sielankową. Dotarliśmy na Huahine, która onieśmieliła wszystkich bujnością zieleni i soczystością kolorów. Huahine składa się z dwóch wysp: Nui (dużej) i Iti (małej) połączonych mostkiem. Zdecydowaliśmy się na objazdową wycieczkę wynajętymi samochodami. Wyspa ta jest ciągle bardzo autentyczna, jest rzadziej odwiedzana przez turystów, przez co należy do naszych ulubionych.

Z Huahine popłynęliśmy na Moorea. Zakotwiczyliśmy w Opunohu Bay skąd rozpościera się dramatyczny widok na postrzępione, strzeliste góry wnętrza wyspy. W to samo miejsce postanowiliśmy wracać z każdą z kolejnych ekip. Wielką frajdę sprawiło nam pływanie wśród płaszczek. Są tak przyzwyczajone do turystów, że po wejściu do wody natychmiast podpływają, ocierając się, niemal wślizgując się na człowieka. 

To tak w telegraficznym skrócie co wydarzyło się przez pierwsze trzy tygodnie. 

We wpisie zamieściliśmy poza naszymi zdjęciami, fotki od Ewy Piotrowskiej (te z dopiskiem fot.EP), Zbyszka Świderskiego (fot.ZS) oraz Piotra Płatka (fot.PP).

Kategorie:Ocean Spokojny, Polinezja Francuska - Tuamotu, Polinezja Francuska - Wyspy Towarzystwa, Uncategorized

3 komentarze

  1. Miło Was znowu oglądać i móc choć wirtualnie przeżywać pobyt w tych wspaniałych i ekskluzywnych miejscach. Pozdrowienia z zatłoczonej i rozwrzeszczanej poczekalni pediatrycznej przychodni rejonowej ( na pewno nie ekskluzywnej)

  2. Jak milo znowu Was widziec i “posluchac” fajnych opowiesci! Czekam na wiecej i serdecznie pozdrawiam z dosc chlodnego i pochmurnego Wrocka.

  3. Cześć,
    zapytałem Mariusza na spotkaniu w Korsarzu w W-wie o ulubione miejsce na świecie – wówczas nie wiedział , ale po tym wpisie wnioskuję, że jednak takie istnieje 😉 Pozdrawiam Piotr.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: