Po niedzielnej akcji naprawy silnika i odpaleniu go przy bezwietrznej pogodzie w strefie konwergencji tropikalnej, wspomagaliśmy się jego pracą przez półtorej doby. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu pas ciszy nie rozciągał się aż do 7 równoleżnika, jak mówi teoria, ale już na wysokości 4 stopnia szerokości geograficznej północnej, we wtorek 21 kwietnia, pojawił się żeglowny wiatr. Z ulgą odstawiliśmy silnik i popłynęliśmy dalej na samych żaglach. Wiała delikatna bryza pozwalająca nam, pomimo podwiatrowego kierunku, płynąć w pełnym komforcie z prędkością 4-5 węzłów. Spokojne warunki wykorzystaliśmy między innymi na wymianę uszkodzonej żyłki kołowrotka. Po ponad trzech tygodniach rejsu czas było rozpocząć połowy. Niestety ryby miały swoich sprzymierzeńców. Na wodzie i blisko jej powierzchni unosiły się całe połacie wodorostów, które momentami tworzyły morskie dywany i swoją zwartą strukturą uniemożliwiały łowienie. Wyglądały całkiem efektownie na wodzie, jednak świetnie łapały się haczyka i wyciągały żyłkę udając rybę. Po złapaniu pierwszej kuli morskich ozdób zrezygnowaliśmy z łowienia. Na kolację zamiast tuńczyka czy dorady zagościły kapitańskie de volaille, co rekompensowało niepowodzenia wędkarskie. Było to do tej pory, czyli od miesiąca, dopiero drugie mięsne danie w naszym rejsie, nie licząc świątecznego żurku z kiełbasą i boczkiem.
W czwartek wiatr stężał na tyle, że rozpoczęliśmy szybką podwiatrową żeglugę ze wszystkimi jej atrakcjami, czyli dużym przechyłem i falami przelewającymi się po pokładzie.
Na naszym kursie rysowały się Wyspy Zielonego Przylądka. Wiatr z uporem odpychał nas od nich na zachód. Nie chcieliśmy jednak rezygnować z możliwości zobaczenia lądu i urozmaicenia sobie tym samym żeglugi. Przez trzy kolejne doby żeglowaliśmy ostro na wiatr. W niedzielę 26 kwietnia przed świtem byliśmy jednak ciągle po zachodniej stronie wysp. Zrobiliśmy zwrot i na lewym halsie popłynęliśmy na wschód. Naszych manewrów nie odnotował tracker, który w sobotę wszedł w stan nienadawania pozycji po niemal całkowitym rozładowaniu baterii. Na szczęście zauważyliśmy to, dzięki czemu przerwa w nadawaniu trwała tylko kilkanaście godzin.
Tego dnia przejrzystość powietrza była słaba i wysokie brzegi wysp ujrzeliśmy zaledwie na kilka mil przed dopłynięciem do nich. Niewyraźne zarysy lądu ukazały nam się w późno popołudniowym świetle. Można powiedzieć, że zdążyliśmy w samą porę, by ląd podziwiać w promieniach zachodzącego na różowo słońca, płynąc między wyspami Brava i Fogo. Brava wyglądała bajecznie na tle malarskiego nieba. Fogo w tych warunkach pogodowych nie była wystarczająco wyraźnie widoczna, by móc nacieszyć wzrok widokiem najwyższego wulkanu na Wyspach Zielonego Przylądka (Pico de Fogo 2829 m n.p.m.).
Wraz z nami do południowych Wysp Zielonego Przylądka zbliżał się inny jacht żaglowy. Zauważyliśmy go na AIS’ie. My minęliśmy jedynie wyspy, a żeglarze płynący na Siluette z Brazylii postanowili zatrzymać się w porcie na Brava. Zastanawialiśmy się, jak im się to uda przy obostrzeniach związanych z pandemią korona wirusa. Poza tym Brava nie jest portem zewnętrznym, gdzie można się odprawić przybywając z zagranicy. Ich przygód nie znamy, gdyż przy brzegach Fogo złapaliśmy pomyślny silny wiatr i szybko oddaliliśmy się, więc nawet nie było możliwości porozmawiania przez radio. Na drugi dzień przekonaliśmy się, że skutki pandemii i nowe procedury dotarły także tutaj. Po całodziennej żegludze w silnym wietrze między wyspami, znaleźliśmy chwilę wytchnienia przy wschodnim wybrzeżu Santo Antao. Klify dawały schronienie i jednocześnie piękne widowisko z pomalowanych delikatnymi barwami światła skał. Gdy niespiesznie przemieszczaliśmy się wzdłuż brzegów usłyszeliśmy niosący się po wodzie ryk syreny. W pobliżu znajdowała się jedynie niewielka wioska rybacka, na uliczkach której, raczej nie spodziewałabym się pędzącego radiowozu. Jednak dźwięk stawał się coraz głośniejszy i ewidentnie przybliżał się. Po chwili na wodzie ujrzeliśmy punkt zmierzający w naszym kierunku. Gdy motorówka była już całkiem blisko spostrzegliśmy, iż jest to patrol morskiej policji. Umundurowani i uzbrojeni funkcjonariusze wywołali nas przez radio, gdy byli tuż przy naszej burcie i mogli nas obserwować. Policjanci spytali skąd płyniemy i dokąd zmierzamy. Gdy usłyszeli, że od 4,5 tygodnia jesteśmy non-stop w morzu, to chcieli wiedzieć, czy mamy intencję schodzić na ląd i czy znana nam jest sytuacja związana z covid-19? Oznajmiliśmy, że mamy kontakt ze światem przez satelitę i że orientujemy się w kwestiach pandemii i ograniczeń oraz że mamy się dobrze, a zapasów jedzenia i paliwa jeszcze na kilka miesięcy. Życzyli nam pomyślnych wiatrów i dobrej żeglugi. Byli bardzo mili i uśmiechnięci. Niemniej kontakt z uzbrojonymi funkcjonariuszami zawsze stawia trochę na baczność, nawet gdy nie ma się nic na sumieniu ani złych zamiarów. Patrol z Cape Verde towarzyszył nam do zachodu słońca, po czym zawrócił do swojego portu w Mindelo na sąsiedniej wyspie Sao Vicente.
Jak tylko oddaliliśmy się od Santo Antao i wyszliśmy zza cienia jej wschodniego wybrzeża, uderzył w Katharsis II 25 węzłowy wiatr i wróciliśmy do naszej ostrej jazdy w bajdewindzie. Po tygodniu żeglugi pod wiatr jesteśmy już przyzwyczajeni do ciągłego przechyłu i śmiejemy się, że chodzimy bokiem, pod górę lub z górki na pazurki. Warunki może nie są specjalnie komfortowe i nie sprzyjają pracom na i pod pokładem, ale żegluga jest piękna i mile do celu szybko ubywają.
Przed nami Azory, które w klasycznych układach pogodowych opływa się od zachodu, by po ich minięciu prawą burtą obrać kurs baksztagowy w kierunku północnej Europy. Jutro powinniśmy wpłynąć w środek Wyżu Azorskiego, który niestety został wypchnięty daleko na południe przez silne atlantyckie układy niżowe. Jeśli potwierdzą się nam prognozy pogody z przed dwóch dni, to najprawdopodobniej zrezygnujemy z klasycznej trasy, spokojnej żeglugi z południa na stary kontynent. Popłyniemy krótszą trasą, obierając kurs tak, by nie dać się wyłomotać przez zbliżające się sztormy.
Jest czwartek 30 kwietnia 2020 roku, 35 dni od opuszczenia mariny w Kapsztadzie, godzina 1100 czasu UTC. Nasza pozycja: 24o35,4N, 026o05,,4’W. Płyniemy kursem 008o, pod wiatr o sile 18 węzłów z prędkością 8 węzłów.
- Robimy zapasy na trudniejsze warunki – kapitan w roli szefa kuchni
- Czy to zorza równikowa?
- I kto ma to zjeść?
- Taki ot zachód słońca
- Bom też się przygląda
- Na kolację naleśniki kapitana
- Czekając na słońce 2020.04.21
- Już zaraz będziemy sie witać
- Dzień dobry
- Kiedy dopadnie cię upał i nie możesz wyskoczyć na zakupy po nowy ciuch
- … i wtedy radzisz sobie sam – nowa wersja ulubionej koszulki kapitana
- Zachód słońca w pyle znad Afryki
- Zakładamy nową żyłkę – czas rozpoczać połowy
- Wodorosty niczym dywany
- Kapitańskie de volaille
- Czas na podwiatrówkę
- Jest moc oceanu
- Jak tu nie kochać tego żagla
- Mijamy lewą burtą Brava Island
- Pamiątkowe zdjęcie na tle Brava
- Czas zwijać żyłkę przed zmrokiem – niestety bez ryby
- Ksiezyc rożowo-fioletowym nastroju
- Niebo pomalowane nad Barava Island
- To trzeba nakręcić
- Na kolację jeszcze wspomnienie z ostatniego rejsu – łosoś
- Na wschodzie jest cywilizacja – mijamy prawą burtą Fogo Island
- Filipowa kanapka – grzanka z sadzonym jajkiem
- Płyniemy pod wiatr w stronę północno-zachodnich Wysp Zielonego Przylądka
- Przed dziobem Santo Antao i Sao Vicente
- Klar na linach musi być
- Nakręcimy coś poza oceanem – chwila dla lądowego krajobrazu
- Hanuś na tle Sao Vicente
- Mieszkańcy tego klasztoru są z pewnoścą dobrze odizoloani od reszty wyspy i świata
- Zachodnie wybrzeże Santo Antao
- Nad chmurami góruje Topo da Coroa (1979 m n.p.m.)
- Wioska wtulona w brzegi Santo Antao
- Pomalowane słońcem brzegi Santo Antao
- Mariusz na tle Sao Antao
- Hanuś na tle Sao Antao
- Lokalni rybacy
- Policyjny pościg za nami
- Sloneczny patrol z Cape Verde
- Mariusz za sterem w podwiatrwej żegludze 29.04.2020
- Mkniemy w bajdewindzie
- Spienione fale rozbite o burtę Katharsis II
Cudowna żegluga! Jesteście już tak blisko. Czekamy na Was. Wiesiu martwi się o silnik. Zastawia się co się stało. Pozdrawiamy 🥰