W środę o 0815 dopłynęliśmy w świetnym stylu na Rangiroa, będącą największym atolem archipelagu Tuamotu. 550 mil morskich udało nam się pokonać zaledwie w 2 dni i 17 godzin, co daje nam średnią na dobę przyzwoite 203 mile.
Tuamotu nazywane są „niebezpiecznymi wyspami“. Atole są rozległe i jednocześnie bardzo niskie, bez żadnych wzniesień. Ponad poziom morza wystają palmy i inne drzewa, ewentualnie obiekty stworzone przez człowieka. Nawet przy dobrej pogodzie atole widoczne są dopiero z odległości kilku mil. A przy złej, praktycznie niewidoczne, przez co niejeden jacht i statek padł ofiarą tych pięknych skrawków ziemi. Atole są pierścieniami rafy. Niektóre z nich mają jeden lub dwa przesmyki pozwalające wpłynąć do jego wnętrza, czyli laguny. Niewiele z nich ma na tyle głębokie przesmyki, że jachty o zanurzeniu takim jak Katharsis mogą bezpiecznie dostać się do środka. Szczęśliwe Rangiroa zalicza się do nich i mogliśmy zakotwiczyć we wnętrzu laguny, niedaleko jednego z przesmyków – Tiputa. Drugi nazywa się Avatoru. Wpływanie przez przesmyk zawsze wiąże się z dużymi wrażeniami i wymaga dokładnego sprawdzenia warunków panujących w danym okresie. Woda w przesmykach może płynąć z prędkością do 8 węzłów, a wszystko zależy od pory dnia, fazy księżyca i ilości wody w atolu. My planowaliśmy wejście wraz z przypływem, a więc sprzyjającym dla nas prądzie, który wpychał nas do środka. Często w przesmykach napiętrzają się fale, co związane jest ze zderzaniem się prądu wytwarzanego przez odpływ lub przypływ z wiatrem z przeciwnego kierunku oraz stojącą w atolu wodą. Tym razem fale prawie się nie wytworzyły i nasze przejście było nadwyraz spokojne.
Po rzuceniu kotwicy i rozejrzeniu się co nas otacza, po raz kolejny od kilku ostatnich miesięcy (nie mogę zliczyć który, bo się chyba nie da…) zaparło mi dech w piersiach i nie mogłam się nadziwić jak jest pięknie. Strzeliste, zielone góry markizjańskich wysp zastąpił widok białych plaż z palmami, turkusową wodą i bungalowami z dachami z liści palmowych wyrastającymi na brzegu laguny. Krajobraz tajemniczych Markizów niósł ze sobą niepokój, ale taki fascynujący. Natomiast lazur Rangiroa dał mi poczucie błogości beztroski.
Po dotarciu na miejsce chcieliśmy sprawdzić co tam na lądzie. Poza tym nie mieliśmy już lokalnej waluty i zależało nam na znalezieniu bankomatu. Popłynęliśmy pontonem do najbliższego brzegu, gdzie dostrzec można było cywilizację. Ale tutaj znaleźliśmy jedynie sympatyczną knajpeczkę nad samą wodą, centrum nurkowe, mały sklepik i kilka pensjnatów. Okazało się, że luksusowy hotel Kia Ora, przy którym rzuciliśmy kotwicę, jest czasowo zamknięty ze względu na remont. Poplynęliśmy więc do jednej z dwóch wiosek na wyspie, znajdującej się po przeciwnej stronie przesmyku.
Posnuliśmy się po sennych uliczkach, dorwaliśmy bankomat i posililiśmy się pysznymi naleśnikami z czekoladą, które sprzedała nam przejeżdżająca na rowerze dziewczynka. Wszyscy napotkani mieszkańcy uśmiechali się i pozdrawiali nas serdecznie swoim „ia ora“ (dzień dobry). Napełnieni spokojem i senną atmosferą wsiedliśmy do pontonu, żeby wrócić na łódkę. Przed przesmykiem silnik się zaksztusił i zgasł. Okazało się, że zaczarowani widokami i klimatem Rangiroa nie sprawdziliśmy poziomu paliwa. Cóż nam pozostało….pagaje i do roboty. Woda była płaska, bez fal. Jednak zbliżając się do przesmyku dostrzegliśmy białe grzywy od strony oceanu. U nas było jednak wciąż cicho. Mieliśmy świadomość, że jest odplyw i prąd będzie wynoszący z atolu, ale poranne doświadczenia z przejścia przez przesmyk napawało nas spokojem. Jak już byliśmy za połową przesmyku, to fale były całkiem duże i nie ograniczały się do oceanu, tylko wdzierały się do przesmyku. W pewnym momencie poczuliśmy, że nasze pagajowanie nic nie daje i woda wypycha nas w ocean. Fale wypiętrzyły się do ponad dwóch metrów i musieliśmy pracować nad obróceniem pontonu dziobem lub burtą do fali, żeby uniknąć wlewania się wody przez rufę. Powoli zdaliśmy sobie sprawę, że sami w tym momencie nie jesteśmy w stanie wrócić do atolu. Dopiero przypływ mógł nas wepchnąć do środka. Na brzegu zobaczyliśmy snorklujących ludzi i zaczęliśmy wzywać pomoc. Po paru minutach przypłynęły z odsieczą dwa duże pontony. Jeden nas holował, a drugi asekurował. Muszę przyznać, że mieszkańcy zareagowali ekspresowo. Miło było znaleźć się znów na łódce. Usprawniliśmy ponton i popłynęliśmy podziękować tutejszym kierowcom pontonów, którzy nam pomogli. Woda jest niesamowitym żywiołem i nie można się dać zwieść pozornemu spokojowi. Senna atmosfera, błogość krajobrazu, lazurowa spokojna woda uśpiła naszą czujność, ale na szczęście była to tylko lekcja od Neptuna.
- dopływamy do Rangiroa
- spokojny przesmyk Tiputu
- kotwica rzucona czas na ląd
- bungalowy hotelu Kia Ora
- snack bar przy nabrzeżu
- brzeg laguny
- zdobywanie gotówki
- może naleśnika
- pyszne
- lazurowa laguna
- Katharsis przy Rangiroa
- porcik dla pontonow i małych łódek
- pagaje w rece
- już nie taki spokojny przesmyk
- fale fale
Dobrze,że nie zapomnieliście pagai,jak to mnie kiedyś sie przytrafiło na Mazurach.
kucze Hanuś, uważaj na siebie, już dość tych lekcji Neptuna:(