kilometrów. Archipelag ten, oddalony od stałego lądu o ponad 200 mil morskich, wskazywany jest także jako najlepsze miejsce nurkowe w Brazylii, a nawet w Ameryce Południowej. Zgadzam się z tymi opiniami jak najbardziej. Nie znam oczywiście całej Brazylii i nie jestem żadnym ekspertem w sprawach nurkowania, czy oceniania miejsc turystycznych. Mogę jedynie, na podstawie tego kawałka Brazylii, który widziałam, powiedzieć co mnie w tym miejscu tak bardzo urzekło. Na pewno są to przepiękne plaże, po których można spacerować godzinami, często w samotności. O tłumach na pewno nie można mówić w przypadku tego miejsca. Ale o plażach to już właściwie było. Teraz czas napisać o tym wspaniałym świecie podwodnym, który mieliśmy okazję tu podziwiać. W sprawie brazylijskich atrakcji nurkowych mamy dość duże doświadczenie, gdyż mieliśmy okazję nurkować w wielu miejscach, począwszy od Ilhabela, przez Parati, Ilha Grande i Abrolhos. Fernando wśród tej grupy jest zdecydowanie najlepsze! Bogate życie podwodne, piękne krajobrazy, ciekawe ukształtowanie terenu i rewelacyjna przejrzystość wody dają wspaniałe warunki nurkowe. Większość wysp oraz wód wokół archipelagu objęte są ochroną parku narodowego, dzięki czemu rybacy i niesforni turyści nie niszczą równowagi biologicznej tego środowiska. Jachty i inne statki, poza uprawnionymi operatorami turystycznymi, nie mogą poruszać się po wodach wokół Fernando. Naszym pontonem mogliśmy popłynąć zaledwie na dwie plaże niedaleko kotwicowiska. Resztę zdobywaliśmy od strony lądu. Tuż przed wypłynięciem popłynęliśmy oglądać z bliska delfiny, kręcące się całymi stadami niedaleko portu. Nie jest to teren parku narodowego, więc mogliśmy skorzystać z naszego pontonu. Wrażenie jest nieprawdopodobne, gdy jest się w wodzie, a dookoła pływa mnóstwo delfinów. Starałam się nie zbliżać do żadnego stada, ale to one mnie zaskakiwały, gdy nagle wypływały zza moich pleców w odległości metra. Udało mi się zrobić im parę zdjęć. Po mnie do wody miał wskoczyć Mariusz, ale niestety nie zdążył. Podpłynął do nas jeden ze statków turystycznych, którego załoga powiedziała nam, że nie wolno nam wchodzić do wody bez przewodnika. Nie chcieliśmy narażać się tutejszym mieszkańcom i wróciliśmy na jacht. Jak to stwierdził Mariusz – najlepszymi strażnikami parków narodowych są lokalni operatorzy turystyczni. Dla mnie było to cudowne przeżycie i tych pisków pod wodą oraz figlujących delfinów na pewno nigdy nie zapomnę.
Jak już wspominaliśmy, za wiele samemu na tej wyspie robić nie można, tym bardziej nurkować. Funkcjonują tutaj trzy centra nurkowe, uprawnione przez park narodowy do schodzenia pod wodę z turystami w 28 wyznaczonych miejscach. My skorzystaliśmy z usług Noronha Divers. Jest to najmniejsze centrum, z dwoma niewielkimi łódkami. Nie były one może tak nowoczesne i duże jak na przykład katamarany centrum nurkowego Atlantis, ale zabierały mniejsze grupy, dzięki czemu nie było tłoku pod wodą i mieliśmy intymniejsze warunki. Naszym przewodnikiem był Tobias, który mówił po angielsku i świetnie znał tutejsze nurkowiska. Bardzo dobrze nam się z nim nurkowało. Każdy z nas niesamowicie cieszył się na każde zejście pod wodę. Małgosia chciała zobaczyć tutejsze jaskinie i głazy, Piotr z Mariuszem koniecznie chcieli spenetrować wrak korwety, a mnie interesowało wszystko co działo się pod wodą. Przez znaczną część naszego popytu wiał silny południowo-wschodni wiatr, dlatego nurkowaliśmy głównie po osłoniętej od fal zachodnio-północnej stronie. Podwodne ukształtowanie terenu jest tu zróżnicowane. Pływaliśmy między wielkimi głazami, wśród kolorowych tworów skalnych tworzących zatopione miasto, nad łąkami kołyszącymi się w rytm fal, wśród których można było spotkać różne gatunki ryb. Nie zabrakło także nurkowania w jaskiniach i przeciskania się przez przepływy. Podczas naszych podwodnych wędrówek na Fernando de Noronha spotkaliśmy rekiny, żółwie, mureny, płaszczki, orlenie, całe rodziny homarów, ławice tuńczyków, barakud i wiele innych ślicznych ryb.
Nurkując z Piotrem i Małgosią ciągle się czegoś uczę. Nawet nie będąc u nich na kursie, mogę liczyć na radę i wskazówki co i jak powinnam robić i nad czym muszę pod wodą pracować. Mariusz z kolei, przygotowywał się z Piotrem do zejścia na wrak. Piotra fascynują wraki, nawet napisał specjalizację „zaawansowane wraki” dla PADI (stowarzyszenie nurkowe, w ramach którego szkolą z Małgosią), więc nie mógłby nie odwiedzić tutejszej korwety leżącej na 57 metrach. Mariusz ma już pewne doświadczenie w nurkowaniu na wrakach oraz na dużych głębokościach z innymi mieszankami gazów i także chciał zanurkować na korwecie. Małgosia wraków nie lubi, a ja ani myślałam nurkować tak głęboko. My z Małgosią podziwiałyśmy skały i rybki, a panowie obmyślali strategię sforsowania wraku. Nurkowanie takie wymaga specjalnego sprzętu i przygotowań. Na jedno z nurkowań zabrali większe – 15 litrowe butle, z jakimi mieli zejść na korwetę, żeby dopasować wszystko i przećwiczyć. Zabrali także zapasowe butle, których obsługę ćwiczył Mariusz. Jak już wszystko przećwiczyli i opracowali plan nurkowania, to umówili się z Tobiasem i Fernando (szefem centrum nurkowego) na zejście na korwetę.
Mariusz:
Myśl o nurkowaniu na korwecie V17, która zatonęła w latach osiemdziesiątych niewątpliwie podniecała Piotra, a mnie marszczyła skórę na plecach. Nigdy nie nurkowałem tak głęboko. Tabele PADI zezwalają na krótkie nurkowanie na mieszance powietrznej do 40 metrów ( w nagłych wypadkach do 42 metrów). Tak głębokie nurkowanie wymaga zaplanowania kilku przystanków bezpieczeństwa przy wynurzaniu, by odsycić azot z organizmu i uniknąć choroby dekompresyjnej. Na głębokościach powyżej 50 metrów często odczuwa się objawy narkozy azotowej: otępienie, zaburzenia wzroku, głupawka itp. Nurkowanie na trimiksie – mieszanki, w której azot zastępowany jest częściowo helem, niweluje efekt narkozy. My zdecydowaliśmy nie używać mieszanki trimixowej, ze względu na większy reżim przy przystankach dekompresyjnych. Do tego nurkowania musieliśmy dokładnie się przygotować, tak by starczyło nam powietrza na cały pobyt pod wodą. Piotr przedstawił swój plan nurkowania, Fernando swój i wybrany został konserwatywny kompromis, którego bezwzględnie musieliśmy się trzymać.
Czwartek, który wybraliśmy na zejście pod wodę przywitał nas ponurą i wietrzną pogodą. Po raz pierwszy mieliśmy spore zafalowanie po spokojniejszej stronie wyspy. Zapowiadało się niełatwe nurkowanie. Tobiasz twierdził wprawdzie, że przy dnie nie powinniśmy mieć prądów, których pokonywanie wywołuje większe zużycie powietrza, ale to mogliśmy sprawdzić dopiero będąc już głęboko pod wodą. Ja z Piotrkiem wyposażeni byliśmy w duże 15 litrowe butle, które powinny zapewnić nam powietrza na 18 minut pobytu w głębinach i na wynurzanie się do 30 metrów. Poniżej tej głębokości mieliśmy przełączyć się na butlę z Nitroxem (mieszanka tlenu z azotem) o zawartości 40 % tlenu. Dodatkowo mieliśmy jedną butlę z czystym tlenem, którą każdy na zmianę miał używać na 6 metrach przez 5 minut. Całe nurkowanie zaplanowaliśmy na 70 minut, czyli mniej niż 20 minut penetracji wraku i 50 minut wynurzania z kilkoma przystankami dekompresyjnymi. Nitrox i tlen miały nam przyspieszyć proces odsycania azotu, przy czym czystego tlenu nie mogliśmy przyjmować poniżej 6 metrów, gdyż groziłoby to nawet śmiercią.
Po wejściu do wody było wiadomo, że mamy duży prąd pod powierzchnią. Fernando przygotował poręczówkę, tak byśmy nie męcząc się, z pomocą rąk mogli dopłynąć do zejściówki, która była przed dziobem naszej łódki nurkowej. Świetna robota, gdyż pokonanie dystansu 30 metrów pod prąd wywołałoby zadyszkę, która owocowałaby głęboko pod wodą dużo większym zużyciem powietrza. Zeszliśmy najszybciej jak się dało pod wodę, cały czas trzymając się liny. Niestety cały czas towarzyszył nam prąd. Korwetę ujrzałem będąc 30 metrów pod wodą. Wyglądała niesamowicie tajemniczo, leżąc na dnie, jakby gotowa do płynięcia. Smutny to widok – zatopiona jednostka pływająca, zawsze przypomina o sile żywiołu jakim jest morze.
Woda była idealnie przeźroczysta. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć całą korwetę od rufy do dziobu. Dookoła niej pływało kilka dużych ławic ryb, a tajemniczości dodawała absolutna cisza oraz głęboki, ciemny błękit otaczającej nas wody. Widok ponury, niczym z podwodnych ujęć drugiej części Piratów z Karaibów.
Puściłem się zejściówki trzy metry przed wrakiem. Ciągle tonąłem, więc musiałem wpompować sporo powietrza do kamizelki. Jeden ruch płetwą, drugi, po chwili trzeci i nic. Stałem w miejscu, jakby zawieszony w mazi. Nie wiem, czy to prąd, którego nie czułem, czy gęstość wody, ale nie mogłem dopłynąć do wraku. Piotr, trzymając się burty, wyciągnął do mnie rękę i po chwili byłem przy wraku. Wziąłem ze sobą oczywiście aparat fotograficzny. Kiepski jest ten mój mały Nikon, ale lepszy niż nic. Obudowa powinna wytrzymać 60 metrów, ale przyciski kontrolne odmówiły posłuszeństwa. Nici z ustawienia balansu bieli, ale przynajmniej migawka działała i szybko odpuściłem sobie zabawę z aparatem, by nie tracić cennego czasu i powietrza. Wpływając na pokład Piotr dał znak, pytając o ilość powietrza w mojej butli. Umówiliśmy się do przekazywania sobie znaków jedną ręką, gdyż druga zawsze miała się czegoś trzymać. Miałem jeszcze 130 atmosfer, ale nie wiedziałem jak to pokazać. Czyżby pierwsze objawy narkozy azotowej? Po kilku moich dziwnych sygnałach, użyłem w końcu dwóch rąk. Piotr wiedział już, że sam będzie musiał zerkać na mój manometr przy wynurzaniu, gdyż zejściówki przecież nie będę mógł puścić.
Na przednim pokładzie zobaczyliśmy działo w idealnym stanie. Przy nim duży wargacz wyglądający jak zebra w paski. Kilka ruchów i byliśmy na górnym pokładzie, po czym wpłynęliśmy do wnętrza mostku kapitańskiego. Nie był ciemny, dzięki dziurom po oknach. Wnętrze również było w idealnym stanie. Mogliśmy zobaczyć wyraźnie: telefon, instrumenty, manetki, tablicę rozdzielczą. Wydawało mi się, że czas stoi w miejscu, ale on bezwzględnie biegł do przodu. Mijała 15-sta minuta, a my ciągle byliśmy we wnętrzu. W drzwiach wyjściowych zerknąłem na manometr – 80 atmosfer powinno wystarczyć przy wynurzaniu. Byłem trochę zamroczony, i cyfry na komputerze nie zlewały się w logiczną całość. Nie byłem już pewien, na jakiej głębokości mamy się zatrzymać na pierwszy przystanek. Ale wiedziałem przynajmniej, że powietrza mi starczy.
Wypływając z mostku kapitańskiego zahaczyłem się o coś butlą z Nitroxem. Zmieniłem pozycję i tym razem usłyszałem brzęk zaworu głównej butli. Trzecie podejście i byłem w końcu na zewnątrz. Prąd wzmagał się. Na szczęście Fernando nie wchodził z nami do wnętrza, tylko przygotował poręczówkę. Mogliśmy bezpiecznie dojść do zejściówki. Rozpoczęliśmy wspinaczkę ku górze, trzymając się mocno liny. Prąd był tak silny, że zrywało mi maskę. Wisieliśmy na linie jak chorągiewki. Przynajmniej nie musiałem myśleć o trzymaniu poziomu (na przystankach dekompresyjnych powinno się mieć całe ciało pod takim samym ciśnieniem wody). Na pierwszym przystanku byłem jeszcze trochę zamroczony. Po zmianie butli na Nitrox, odzyskałem trzeźwość umysłu. Teraz z pełną świadomością kontynuowałem wynurzanie. Nie było łatwo. Puszczenie liny oznaczałoby wypłynięcie w morze i robienie kolejnych przystanków samemu w toni. Kiepska perspektywa, zwłaszcza przy ostatnim przystanku na sześciu metrach, który miał trwać ponad 20 minut, a bez czystego tlenu jeszcze dłużej. Nitrox zużyliśmy do końca na ostatnim przystanku. W tak silnym prądzie oddycha się jednak nieco szybciej. Ale za to czystego tlenu starczyło na 7 minut, a nie 5 jak zakładaliśmy, więc bez problemu mogliśmy dokończyć wynurzanie na samym powietrzu.
Byliśmy wykończeni po tym nurkowaniu, ale jednocześnie bardzo usatysfakcjonowani. Było to moje najtrudniejsze nurkowanie w życiu i takie, którego się nie zapomina. Rzadko zdarza się, by zapamiętać jakiekolwiek wydarzenie minuta po minucie. A w tym przypadku tak jest.
- Hanuś snorkluje w porcie z delfinami
- stado delfinów
- podpływają bardzo blisko
- tańczący delfin
- zgrana drużyna
- figle pod wodą
- łódź Noronha Divers
- przy tej skale nurkowaliśmy
- Hanuś między skałami
- Hanuś w toni
- spojrzenie w górę
- Mariusz i dwóch nurków
- płaszczka w trawie
- płaszczka szuka pożywienia
- płaszczka na piasku w jaskini
- ostrobok
- Hanka z ostrobokiem
- trzy frunące orlenie
- wpływamy do jaskini
- Mariusz ćwiczy przed wrakiem zakładanie zapasowej butli
- Małgosia zadaje Hani łamigłówki
- krajobrazy podwodne Fernando de Noronha
- wyluzowany Mariusz
- ławica w jaskini
- samotny homar
- mała murena
- rodzina homarów
- murena w jamie
- jaskrawe kolory pod wodą
- gąbka
- mały rekin
- żółw
- najeżka
- ustniczek
- emperor
- falująca murena
- burta korwety V17
- pokład korwety 53 metry pod wodą
- zbliżamy się do wejścia na pokład
- działko na dziobie
- Piotr z dodatkową butlą Nitroxu 40
- Tobias przy mostku kapitańskim
- wejście na mostek kapitański
- małe ryby wewnątrz wraku
- przepływamy przez mostek kapitański
- mapa Fernando de Noronha
Leave a Reply