Aruba


Po ostatnim popołudniowym zejściu pod wodę przy Klein Curacao, sklarowaliśmy sprzęt nurkowy, przygotowaliśmy jacht i o 2000 w czwartek 10 listopada ruszyliśmy w kierunku Aruby, od której dzielił nas dystans 80 mil morskich. Pożeglowaliśmy z wiatrem. Spokój rejsu zakłócony został przy samym wybrzeżu Aruby. Przy naszej burcie pojawił się patrol straży granicznej, który eskortował nas przez kilka mil morskich. Na odprawę celną i paszportową, którą Mariusz planował załatwić w stolicy, kazano nam popłynąć do małego portu – bazy straży granicznej. Specjalnie przygotowano dla nas miejsce przy nabrzeżu, przestawiając kilka mniejszych łódek, które przypłynęły z Wenezueli z transportem warzyw i owoców. Na kei czekała na nas 12-osobowa brygada straży granicznej. Takiego komitetu powitalnego Katharsis II jeszcze nigdy nie miała! Chciałam im zrobić zdjęcie, ale kategorycznie mi zabroniono. Dobrze, że skoczyło się tylko na upomnieniu i kiwaniu palcem. Kuba przestrzegł mnie, że są kraje, w których za robienie zdjęć takim służbom grozi nawet areszt. Szef ekipy poprosił nas, abyśmy opuści jacht i stanęli na nabrzeżu. Oni zaś, w asyście Mariusza, zabrali się za rewizję łódki. Główną rolę odegrał pies. Przebiegł nerwowo po pokładzie, a następnie wskoczył do środka. Gdy nic nie wywęszył, wówczas odwołano całą ekipę, a nas z uśmiechem wpuszczono z powrotem na łódkę. Było to typowe przeszukanie pod kątem wykrycia narkotyków. Mariusz dowiedział się później od szefa brygady, która nas przeszukiwała, że mają na Arubie duży problem z przemytem narkotyków. Jest ona oddalona zaledwie o kilkadziesiąt mil od Wenezueli i znajduje się tu międzynarodowe lotnisko, z którego codziennie odlatują samoloty do Ameryki oraz Europy. Przemytnicy upatrzyli sobie Arubę jako jedno z miejsc przerzutowych, z czym władze starają się walczą. Po załatwieniu wszystkich formalności popłynęliśmy w okolice Oranjestad – stolicy Aruby, gdzie zakotwiczyliśmy na najbliższe trzy dni. Piątek był dniem tak zwanych wolnych zajęć. Mariusza rodzice wybrali plażowanie, Romka z Kubą spacer po mieście, a Jarek, Mariusz i ja nurkowanie. Widoczność i różnorodność rafy była gorsza niż na Bonaire czy Klein Curacao, ale za to udało nam się odnaleźć wrak samolotu.
W sobotę, po pożegnalnym lunchu w japońskiej restauracji, Halina, Marian i Jarek polecieli do Kanady. My zostaliśmy jeszcze na niedzielę, dzięki czemu udało mi się nadrobić blogowe zaległości. W końcu mieliśmy dostęp do Internetu, a poza tym pogoda – deszczowa i pochmurna, sprzyjała pracy przy komputerze.
W poniedziałek, po odwiedzeniu portu straży granicznej i odprawieniu łódki, ruszyliśmy w rejs na Antigua. Czeka nas prawie 600 mil pod wiatr, czyli po wodzie znacznie więcej. Planujemy dotrzeć na miejsce w piątek, ale jak się wiatry ułożą i na co pozwoli nam Neptun, to pokażą kolejne dni.

Kategorie:Aruba, Film, Karaiby, Nurkowanie

1 komentarz

  1. cześć Wam , jak jesteście na Arubie to się rozglądajcie bo jest tam też nasz rodak, bokser Adamek 🙂

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: