Płyniemy z Meksyku do USA, do Key West na Florydzie


Po 36 dniach postoju w Puerto Morelos Katharsis II w końcu pożegnała się z mariną El Cid i poczuła wiatr w żaglach. W niedzielę 6 maja 2012 o godzinie 1330 oddaliśmy cumy i obraliśmy kurs na północ. Na pokładzie był Mariusz, Tomek i ja. To początek naszej wędrówki ku lodom Arktyki. Zanim tam dotrzemy minie wiele tygodni, które poprzedzi pobyt w USA i Kanadzie, jednak opuszczenie Meksyku stanowiło pożegnanie z tropikami i symboliczne rozpoczęcie kolejnego etapu w historii Katharsis II. Ciężko zostawiać ciepłe klimaty i widok palm, dlatego na pierwszy amerykański port Mariusz wybrał Key West na Florydzie. Tutaj mieliśmy zmierzyć się z amerykańską biurokracją, przekonać się czy nas wpuszczą celnicy i urzędnicy imigracyjni i rozpocząć przygodę z Ameryką Północną.

Do pokonania mieliśmy raptem 350 mil morskich. Początkowo płynęliśmy blisko lądu, żeby oglądać Jukatan z wody. Z fasonem, pod pełnymi żaglami, przepłynęliśmy koło Isla Cancun. Jest to jeden z pierwszych w tym rejonie kompleksów turystycznych, gdzie niemalże na samej plaży, jeden przy drugim, wyrastają ogromne hotele. Po oddaleniu się od linii brzegowej, tuż za Isla Mujeros wpadliśmy w koryto Golfszromu, który pomimo słabnącego z każdą godziną wiatru pozwalał nam utrzymać dobre tempo i mile do celu szybko ubywały. Poza prędknością Prąd Zatokowy dam nam jeszcze inne prezenty, a mianowicie z jego ciepłych wód udało nam się wyciągnąć dwa dorodne tuńczyki, które zapewniły nam wyżywienie do końca tego krótkiego rejsu. W poniedziałek na lunch zjedliśmy carpaccio, a jako danie dnia na stole zawitało sushi. Czas szybko nam zleciał i zanim się obejrzeliśmy przed nami ukazała się Floryda. W Conch Harbour – jedynej odpowiednio głębokiej dla nas marinie w Key West, zacumowaliśmy we wtorek 8 maja o godzinie 1145. Nie zwlekając, od razu rozpoczęliśmy procedury związane z odprawą. Amerykanie są nieco przewrażliwieni, jeżeli chodzi o chronienie swoich granic i przyjmowania gości, więc nie chcieliśmy podpaść w żaden sposób. Mariusz zadzwonił do właściwych służb i dowiedział się, że wszyscy musimy się stawić w Urzędzie Miasta – z paszportami, wizami, bez telefonów komórkowych. Celnicy zastrzegli także, żeby przynieść całą świeżą żywność. Aż nam się serca krajały na myśl oddania wszystkich przepysznych warzyw i owoców nakupowanych jeszcze w Meksyku. Pomidory naprawdę pachnące i smakujące pomidorami, ananasy i mango, których aromat roznosił się po całej łódce i inne cudowności miały wpaść do kosza, a je miały zastąpić „plastikowe“ i bezsmakowe z tutejszego marketu? O nie!!! Przed wypłynięciem zrobiliśmy zaopatrzenie, które miało zapewnić nam prowiant na co najmniej dwa tygodnie. Ale nie chcąc narażać się na gniew amerykańskich urzędników zabraliśmy ze sobą wszystko. Zostało to razem z nami prześwietlone przez skanery – takie jak na lotniskach. Po przejściu przez bramki dotarliśmy do biura celników i urzędników imigracyjnych. Był duży ruch i główną uwagę zwróciły na siebie jachty, które przypłynęły z Kuby, z którą USA ciągle pozostaje w konflikcie. Nas szybko, bez szczególnych problemów odprawiono. Mariusz przed wyjściem zapytał tylko czy jeszcze ktoś do nas na jacht zawita, czy już jesteśmy po wszystkich formalnościach. Urzędnik, który umawiał się właśnie na wizytację na jachcie, który przybył z Hawany, stwierdził, że jesteśmy wolni. Mariusz, Tomek i ja rzuciliśmy porozumiewawcze spojrzenia na siebie i podnieśliśmy z podłogi siatki z warzywami i owocami, pożegnaliśmy się serdecznie, przeszliśmy koło stanowiska ochrony i wyszliśmy z tej twierdzy niosąc nasze skarby. Stwierdziliśmy, że zachowaliśmy się zgodnie z wytycznymi urzędników – przynieśliśmy ze sobą świeżynkę, poddaliśmy kontroli, a że nikt później nas o to nie pytał, to po prostu zabraliśmy wszystko na jacht. Bardzo byliśmy zadowoleni z faktu, że odprawa była tak sprawna, a urzędnicy przyjaźnie nastawieni.

Kategorie:Ameryka Północna, Ameryka Środkowa, Atlantyk, Meksyk, Morza i Oceany, USA

6 komentarzy

  1. zatrzymujecie czas. przypominacie jak zyc i oddychac. stopy wody i dzieki!

  2. Drodzy Haniu, Mariuszu i Tomku!
    Ogromnie dziękuję za możliwość spotkania Was ponownie. Zdaję sobie sprawę, że trudno jest zapamietać wszystkich tych, którzy Was odwiedzili na “Katharsis” w ciągu tygodnia spędzonego w Gateway Marina w Nowym Jorku, ale Wy za to zostaniecie zapamiętani na długo. I to nie tylko z powodu przepięknego jachtu, śmiałych żeglarskich planów Mariusza, urody i złotego charakteru Hani czy wspaniałych szant śpiewanych przez Tomka ( że o wypiekach nie wspomne!!!), ale przede wszystkim ze względu na to jakimi ludźmi jesteście.
    Podziwiam Waszą anielską wręcz cierpliwość wobec niekończącego się sznura gości, zawsze ciekawych tego kim jesteście i jacy jesteście. Odpowiadania na wciaz te same pytania i nieustanny entuzjazm w znoszeniu tej zapewne wraz z uplywem czasu niezbyt wygodnej sytuacji.
    Rozumiejąc to, staralem się nie narzucać swoją osobą lecz z przyjemnością spedzałem czas w Waszym towarzystwie na barce a także u Was na pokładzie. Domyślam sie więc jak bardzo doceniacie teraz spokój w Newport, gdy nikt wreszcie nie plącze sie po pokładzie “Katharsis” 🙂
    Jeszcze raz więc dziekuję za już drugą okazję aby Was spotkać (po raz pierwszy spotkalem Was na BVI) i chocby pobieżnie wymienić opinie i posluchać Waszych opowieści. Jestem wiernym czytelnikiem bloga “Nie sprzedawajcie waszych marzeń” i dzięki temu nie tylko poznalem miejsca ktore odwiedziliscie, ale przede wszystkim Was. No i przez to polubilem Was też… Stąd moja cicha nadzieja, że na tym naszym niewielkim przecież świecie bedzie mi dane znow Was kiedys spotkac w jakimś egzotycznym miejscu i w sympatycznych okolicznościach przyrody i okazja by zapytac o stan i zasoby kolejnych marzeń do spełnienia.

    Podczas rozmow na barce staralem sie przekonać Was do zabrania ze sobą w podróż licznika Geigera na poklad, w czasie opływania Ameryki od pólnocy. Być może brzmialo to dla Was nieco radykalnie, ale obawiam sie, że wpływ katastrofy w Fukushimie jest coraz bardziej widoczny, mimo, że media starają sie przemilczeć wiele faktów. Tej katastrofie z pewnością daleko jest do happy endu i miliardy hektolitrow skażonej radioaktywnie wody, ktorą chlodzi się uszkodzony reaktor pompuje sie wprost do oceanu… 24/7.
    Wiele z tych zanieczuszczeń niesiona wiatrem i prądami morskimi ląduje na Alasce a nawet w podbiegunowej części Arktyki. Nie ma tam nikogo, kto móglby zmierzyć czy deszcz lub śnieg jaki tam pada jest radioaktywny. Podobnie czy odbija się to na środowisku naturalnym i czy można to zauważyć mierząc zlowione ryby pod względem radioaktywności.. Wasza wyprawa bylaby świetną okazją aby takich pomiarów dokonywać i miec z pierwszej reki informacje o tym jak jest naprawdę.

    Jesli sądzicie ze troche przesadzam rzućcie okiem na ten artykuł: http://news.yahoo.com/radioactive-bluefin-tuna-crossed-pacific-us-190121826.html

    Nie przedlużam już tego przydługiego i nudnawego listu..
    Jeszcze raz dziękuję za wspaniałe spotkanie. Pozdrawiam serdecznie i życzę samych pomyślnych wiatrów a pod kilem tyle wody ile się zmieści
    🙂
    Chris (Krzysiek) Miekina

    PS. mam nadzieję, że nie bedziecie mieć mi za złe, że napisze do Was jeszcze… Tym razem o Zatoce Ungava i wikińskich osiedlach, ktore być może mielibyście kaprys odwiedzić…

    jeszcze raz pozdrawiam!
    cm

    • Hej Krzyśiek,
      dziękujemy za miłe słowa i gościnę w Nowym Jorku. Naprawdę było nam niezmiernie miło!
      Dzięki też za dobre rady – zaintrygowałeś nas pomysłem pomiaru radioaktywności…
      Pozdrawiam z Newport

  3. 🙂 bawcie się dobrze w USA i uważajcie na : Szczęki, zabójcze pszczoły, facetów w czerni, ojców chrzestnych, ET, no i King Konga iiii jeszcze tańczącego z wilkami, a jakby co to działajcie bez przebaczenia !

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d