Powrót do Kanady i postój w Prince Rupert


Do Prince Rupert dotarliśmy w sobotę popołudniu, czyli zgodnie z przewidywaniami Mariusza. Neptun od wypłynięcia z Dutch Harbor wciąż nam sprzyjał. Pozwolił nam żeglować przez pięć dni, wiejąc od rufy raz z jednej raz z drugiej strony. Trochę nas pobujało, jak w wesołym miasteczku, ale nie narzekaliśmy połykając codziennie 180 – 190 mil. Piątego dnia żeglugi wcisnął się między nas a kontynent niż, który nas trochę połaskotał, wymuszając płynięcie pod wiatr. Był to jednak tylko jego skraj i nie przysporzył nam problemów. Ostatnie dwa dni musieliśmy się wspierać silnikiem, gdyż wiatr siadł, a rozbudowane fale wprowadzały genuę w nieprzyjemny łopot. Ale można powiedzieć, że i tak była to dobra pogoda. Delikatny wiatr od rufy nie przeszkadzał, a nawet delikatnie pomagał, gdy siłą napędową był nasz Perkins. Zawsze mogło wiać od dziobu ponad 25 węzłów i wtedy dopiero utrudniło by nam to żeglugę. Przez cały rejs mogliśmy się także cieszyć pięknymi wschodami słońca. Każdego dnia niebo mieniło się najróżniejszymi kolorami. Raz odkrywało paletę róży i fioletów, innego zaś dnia dominowały pomarańcze z czerwieniami.
Zbliżając się do lądu z utęsknieniem wypatrywaliśmy lasów. Kilka pojedynczych drzew widzieliśmy w Dutch Harour, jednak to tutaj mieliśmy po dwóch miesiącach ujrzeć wzgórza gęsto porośnięte świerkami. Na pierwszych mniejszych wyspach jeszcze przed Kaien Island wypatrzyliśmy zielone gaje. A brzegi przy Prince Rupert to była już leśna poezja.
Miejsce w marinie znalazło się dla nas bez najmniejszego problemu. Sezon żeglarski w Kolumbii Brytyjskiej praktycznie się skończył, więc nie spodziewaliśmy się tłumów. Po zacumwaniu bardzo szybko udało nam się odprawić. Mariusz załatwił to w parę minut przez telefon. Gdy formalności były już dopięte wyskoczyliśmy do pobliskiego baru, by szklaneczką whisky uczcić powrót do Kanady. 12 lipca opuszczaliśmy St.John’s, a 14 lipca ostatecznie pożegnaliśmy wchodnie wybrzeże Kanady wypływając z Trinity Bay w Nowej Fundlandii. Po przepłynięciu prawie 7000 mil, odwiedzeniu Grenlandii, pokonaniu lodów Arktyki dobiliśmy do zachodnich brzegów Kanady. Nasza wyprawa ma się zakończyć w Vancouver, jednak Marek musiał już z Prince Rupert wracać do kraju, dlatego właśnie tutaj świętowaliśmy, by uczcić to w pełnym składzie.
W Prince Rupert nie brakowało okazji do świętowania. Poza przywitaniem Kanady i pożegnaniem Marka mieliśmy jeszcze jedno ważne wydarzenie – w poniedziałek swoje 45 urodziny obchodził Kuba. Ciągle się wachał, czy nie wrócić do kraju i nie zrobić Romie niespodzianki, by z nią spędzić swoje urodziny. Jednak nie było możliwości by zdążyć jeszcze na poniedziałek do kraju, więc zrezygnował z obchodzenia urodzin w samolocie, co z resztą już kiedyś przerabiał, i został z nami. W poniedziałek rano do urodzinowego śniadania z szampanem zasiedliśmy już o 0700, gdyż przed 0800 Marek uciekał na samolot. Cały poniedziałek świętowaliśmy jako Kuby dzień – było urodzinowe śniadanie, urodzinowy lunch, urodzinowa kolacja, a to przeplatane życzeniami i uściskami. Ciasto urodzinowe też przygotowaliśmy, jednak nie starczyło już na nie sił i przełożyliśmy je na kolejny dzień. Mam nadzieję, że Kuba miło będzie wspominał swoje urodziny na pokładzie Katharsis II.

Kategorie:Ameryka Północna, Kanada, Morza i Oceany, Pacyfik

3 komentarze

  1. Howdy! Someone in my Facebook group shared this website with us so I came to take a look.
    I’m definitely loving the information. I’m bookmarking
    and will be tweeting this to my followers! Terrific blog and great design.

  2. Serdeczne życzenia dla dzielnego Kubusia śle wierna załoga z Inowrocławia

  3. Witamy na stalym ladzie! Bardzo sie ciesze, ze szczesliwie zamykacie kolejna nietuzinkowa karte w dzienniku Katharsis, pozdrawiam goraco i przedrejsowo, bo w sobote nareszcie zaczynam krotki, oj za krotki 🙁 rejsik na Cykladach. Stopy wody w drodze do Vancouver!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: