W sobotnie popołudnie wyruszyłam poza marinę. Już w tygodniu robiłam wypady do Loma Point (najbliższe centrum, zagłębie stoczni i najróżniejszych specjalistycznych warsztatów robiących wszystko, co mogą sobie właściciele jednostek pływających wymyśleć). Jednak były to głównie wyprawy poszukiwawczo-techniczne, tak je nazwę. Od Tomka i Mariusza mam na czas ich nieobecności listę, ze sprawami do załatwienia. Jest na niej między innymi zakup pomp do silnika i agregatu wraz z wymiennikami ciepła. Pompę do silnika, czy agregatu Tomek zlokalizował przed wyjazdem i pozostało mi tylko złożenie zamówienia. Sprawa prosta, niemniej blondynka wchodząca do specjalistycznego sklepu rzucająca numerem silnika, czy agregatu i prosząca o zamówienie konkretnej części stanowi nietypowy obraz. Wymienniki to kolejne wyzwanie… Jest też parę rzeczy do naprawienia na łódce, czyli zmierzenie się z fachowcami. Do zabawnej sytuacji doszło ze specjalistą od systemów chłodzenia, który przyszedł naprawić naszą lodówkę kokpitową. Jej kompresor znajduje się za agregatem w maszynowni i dostęp do niego jest mocno ograniczony, tzn. trzeba przecisnąć się przez wąskie przejście. Dla Kapitana Frosta było to zadanie nie do wykonania. Zaproponowałam, że tam wskoczę, a on będzie mi tłumaczył co robić. I tak się stało. Ja siedziałam w dziurze przy kompresorze, a on podawał mi kolejno narzędzia i szczegółowo tłumaczył co mam robić. W ten sposób zdobyłam kolejną sprawność (śnieżkę będę mogła wyhaftować na mundurku), a mianowicie sprawdzanie systemów chłodzących. Z Kapitanem Frostem będziemy jeszcze sprawdzać klimatyzację. Cieszę się, ze nauczę się czegoś nowego. A mojemu nauczycielowi wyraźnie nie przeszkadza ta rola, a wręcz z zaangażowaniem tłumaczy mi wszystkie tajniki przeglądu instalacji chłodzących na jachtach. A tak na marginesie, to Kapitan Frost wygląda jak Dziadek Mróz. Może nie nosi kożucha i nie jeździ saniami, ale ma bujną siwą brodę, okrągłe okulary i co chwilę zanosi się jowialnym śmiechem.
Ale wracając do sobotniego popołudnia. Wybrałam się na spacer po Point Loma. Przyglądałam się mieszkańcom San Diego, którzy wykorzystują wolną przestrzeń na trawnikach na piknikowanie lub korzystają z walorów zatoki, wodując najróżniejsze sprzęty pływające. Niedaleko mariny znajduje się publiczny slip, a przy nim duży parking, który w dzisiejsze sobotnie popołudnie zastawiony był samochodami z przyczepami. Ciekawe i praktyczne miejsce. Każdy może tu przyjechać i zwodować swoją łódkę na parę godzin, a popołudniu wyciągnąć ją z wody i odstawić do ogródka, by czekała na kolejne moczenie w Zatoce San Diego. Gdy już pospacerowałam po okolicy postanowiłam wsiąść w miejski autobus. Lubię tą formę podróżowania po nowym mieście. Daje ona, podobnie jak rower, możliwość lepszego przyjrzenia się okolicy. Jadąc taksówką, wsiada się w punkcie A i wysiada we wskazanym wcześniej kierowcy miejscu B. Podróż taka nie wymaga praktycznie żadnego zaangażowanie. Można leniwie spoglądać za okno, podziwiać architekturę i zachwycać się palmami. Jazda autobusem miejskim wymusza koncentrację i analizowanie otoczenia, by wyłapać odpowiedni przystanek. Ja, dzięki takiej wzmożonej uwadze zapamiętuje więcej szczegółów i lepiej poznaję miasto. Dzisiaj dojechałam między innymi do Parku Starego Miasta. jest to swego rodzaju skansen z najstarszym domem z San Diego, w którym usytuowano muzeum. Jest także budynek sądu, posterunek, w którym urzędował szeryf, sklep z ręcznie robionymi cukierkami, jak również cała masa innych straganów mających przyciągać turystów i mobilizować do wydawania pieniędzy. Ja skusiłam się na kilka karmelków, których produkcji się przyglądałam.
Komunikacja miejsca, pomimo, że punktualna, czysta, z nowoczesnymi autobusami, nie cieszy się chyba wielką popularnością. W żadnym z autobusów nie zatknęłam się dzisiaj na tłumy (raczej świeciło pustkami), a w jednym byłam nawet jedynym pasażerem. Amerykanie stanowczo preferują auta. W marinie wzbudzam zainteresowanie jeżdżąc na zakupy moją białą strzałą. Rower jest tu traktowany jako sposób na spędzenia wolnego czasu, czy zachowania dobrej kondycji fizycznej, ale nie jako praktyczny środek transportu (przynajmniej w naszej marinie). Poza wysportowanymi kolarzami w obcisłych spodenkach widziałam na drogach także zwykłych rowerzystów. Nawet autobusy przystosowane są do przewożenia rowerów. Na razie jednak ciężko ocenić mi to zjawisko. Ale zobowiązuje się obserwować i analizować częstotliwość napotkanych rowerzystów. Na ścieżki rowerowe póki co nie natrafiłam, ale planuję małą rowerową wyprawę w najbliższym czasie.
- San Diego Bay 1
- San Diego Bay 2
- palmy
- wędkarski kajak
- keje w marinie
- czarny maszt to Katharsis II
- bambusowy żywopłot
- kociak z subaru
- popularne kwiaty przy chodnikach w San Diego
- Zabytkowy dom zamieniony w muzeum
- w muzeum – statysci
- Hanuś w sądzie
- cukierkowa manufaktura
- czekoladkowe szaleństwo
- cukierkowe szaleństwo
- w Old Town Park
- Halloween tuż tuż
- kolorowe czachy
- rękodzieło na sprzedaż
- zielona trawka w Old Town Park
- armata w centralnym punkcie parku
- tutejszy patent na przewożenie rowerów komunikacją miejską
- po amerykańsku
- jedyny pasażer w autobusie
Hanus, jak wrócisz, to ja będę haftował Śnieżke, a Ty naprawisz mi klime 🙂
A tak juz zupełnie powaznie, to gratulacje ze sprawnym poradzeniem sobie z technicznym tematem i dzięki za nowe foty.
Pozdrawiam serdecznie
🙂 na ostatniej fotce wyglądasz jakbyś grała w filmie Braveheart – Waleczne Serce 🙂