Prowadzenie bloga ma sens i daje również mi najwięcej radości, gdy pisany jest na bieżąco. Gdy dzielę się tym co akurat dzieje się u nas, gdzie jesteśmy, co robimy, co przeżywam i myślę. Czasami zdażają mi się przerwy w pisaniu i publikowaniu relacji. Dzieje się tak z różnych powodów. Najczęściej trudno jest mi wygospodarować czas, gdyż dni wypełnione mam bardzo intensywnie. Dzień zaczyna się bardzo wcześnie, ostatnio staraliśmy się pływać nocą, by dzień wykorzystać intensywnie i dopadało mnie zmęczenie. Wiem, że zawsze można znaleźć czas na napisanie paru zdań i wybranie do nich zdjęć… Niby to oczywiste, ale kilka dni potrafi przeminąć niezauważalnie i pojawia się cisza na blogu. Gdy przeleci w ten sposób jeden tydzień, dwa lub tak jak teraz aż pięć, wówczas powstaje luka, którą ciężko jest mi wypełnić. Chwile upłynęły, jestem już w nowym miejscu, często z innymi ludźmi i znów wiele się dzieje. Ciężko opisać i oddać atmosferę tamtych chwil, jakby to była relacja z teraz…
Spędziliśmy w Meksyku dwa miesiące i zobaczyliśmy wiele pięknych zakątków. Chciałabym, żeby wspomnienia tych miejsc i chwil tu przeżytych znalazły się na blogu. Jest tego naprawdę dużo i myślę, że powstanie z tego okresu swego rodzaju foto-blog, z opisem miejsc, które odwiedziliśmy. Mam nadzieję, że zdjęcia z krótkimi opisami oddadzą choć trochę atmosferę rejsu wzdłuż wybrzeża Meksyku i pokażą co się u nas działo.
Z rodzinką przygodę w Meksyku zaczęliśmy w Cabo San Lucas. O wypadzie do Cabo Frieros i świętach w marinie udało mi się napisać jeszcze w grudniu. W Cabo San Lucas spędzaliśmy także Sylwestra i witaliśmy Nowy Rok. Po opuszczeniu Półwyspu Kalifornijskiego pożeglowaliśmy na południe na Wyspę Soccoro. Tam udało nam się spędzić zaledwie dwie doby (a dlaczego, to jeszcze do tego wrócę). Następnie popłynęliśmy w kierunku stałego lądu, do Zatoki Chamela. Dotarliśmy tam 9 stycznia. Do wyjazdu ekipy mieliśmy 10 dni i do pokonania jeszcze około 400 mil morskich. Plan zakładał dopłynięcie do Acapulco przed urodzinami Mariusza, czyli przed 18 stycznia, by spędzić je w tym słynnym meksykańskim kurorcie. Po drodze zatrzymaliśmy się w kilku Zatokach: Paraiso, Tenacatita, Ensenada Carrizal, Caleta de Campos, Bahia de Zihuatanejo oraz przy Isla Ixtapa. Do Acapulco, po przepłynięciu od Cabo San Lucas 1070 mil, dotarliśmy z małym opóźnieniem względem planów, a to za sprawą awarii skrzynii biegów… (o tym jeszcze napiszę, przy części dotyczącej dopływania do Acapulco). Po piątkowej kolacji urodzinowej Mariusza wraz z rodzinką pojechaliśmy na lotnisko do Mexico City, zatrzymując się po drodze w uroczym miasteczku Taxco. Chociaż dotarcie na lotnisko nie było łatwym zadaniem, nawet dla kierowcy wynajętego busa, który pogubił się w zaułkach ponad dwudziestomilionowej stolicy Meksyku, dojechaliśmy tam na czas i rodzinka zdążyła na samolot. Pełni wrażeń i niesamowitych wspomnień wracali do kraju. Powrót do rzeczywistości – śnieżnej i zimowej, po miesiącu spędzonym w gorącym i słonecznym raju nie był łatwy…
W Acapulco zostaliśmy we dwójkę jedynie na kilka dni. 25 stycznia na łódkę wrócił Tomek, a wraz z nim, na trzytygodniowe wakacje przyleciały córki Mariusza – Kasia z Magdą oraz cioca Zenia i kuzynka Ewa. Tak więc nadal pozostajemy w rodzinnym gronie. Ostatni tydzień spędziliśmy jeszcze w Meksyku. Po opuszczeniu Acapulco popłynęliśmy do Zatoki Chicahua, gdzie po pontonowej wycieczce po tamtejszej lagunie spędziliśmy cały dzień na przepięknej plaży dla surferów. Nośności fal nie testowaliśmy na deskach, a jedynie w pław, ale z przyjemnością oglądaliśmy śmigających po białych grzbietach surferów. Widok był tym piękniejszy, iż tłem dla widowiska była stojąca na kotwicy Katharsis. W drodze do Mariny Chahue w Huatulco, gdzie planowaliśmy się odprawić przed opuszczeniem Meksyku, zatrzymaliśmy się jeszcze w Puerto Angel i Bahia Jicaral. Wczoraj po długich przeprawach z kapitanatem portu i biurem migracyjnym (które w sumie trwały dwa dni) udało nam się załatwić wszystkie formalności i o 1315 opuściliśmy marinę. Naszym kolejnym celem jest Kostaryka. Na sobotę planujemy dopłynac do Mariny Papagayo w Bahia de Culebra. Do pokonania mamy 690 mil morskich, w tym słynną Golfo de Tehuantepec. Zatoka ta swoją popularność zawdzięcza wiejącym tu zazwyczaj bardzo silnym wiatrom. Gdy Mariusz sprawdzał przez ostatnie dwa tygodnie pogodę, wiało tu wciąż powyżej 30 węzłów, a nawet powyżej 40. Szlejące tu wiatry mają swój początek jeszcze w Zatoce Meksykańskiej, gdzie mkną rozpędzone pasaty znad Atlantyku. Docierając do brzegu napotykają one na góry i wąskie wypłaszcze między dwoma pasmami na przewężeniu lądu. Tworząca się w tym miejscu dysza jeszcze napędza wiatr, który z impetem dociera do Zatoki Tehuantepec na Pacyfiku i tu znajduje ujście. Przewodniki żeglarskie dla tego regionu podają różne taktyki przechodzenia przez tą zatokę. Jedna zakłada trzymanie sie blisko lądu, gdzie wiatr jest nieco słabszy, gdyż pełen efekt dyszy pojawia się po rozprężeniu powietrza już nad pełnym morzem. Inna zaś zaleca wypłynięcie głęboko w ocean, ponieważ wtedy daje się płynąć baksztagiem. Dla Katharsis silne wiatry są chlebem powszednim i świetnie sobie w takich warunkach radzi. Jednak i dla niej 40 węzłowy wiatr w nos lub w półwietrze nie należy ani do łatwych ani do przyjemnych. Wpływając w piątek do rejonu Zatok Huatulco, mieliśmy kilka dni zapasu i nadzieję na znalezienie okna pogodowego. Takie okno czasami pojawia się raz na kilka tygodni. Może dlatego jesteśmy zaledwie piątą jednostką (wliczając komercyjne) odprawioną tutaj w tym roku. Mariusz chciał wypływać, gdy wiatr siądzie do 25 – 30 węzłów, a tu przytrafiła nam się rzadko tutaj spotykana sytuacja. Wiatr we wtorek ucichł, za sprawą słabego niżu w Zatoce Meksykańskiej i zafundował nam żeglugę ze wspomaganiem silnika. Silniejszych wiatrów spodziewamy się dopiero przed samą Kostaryką.
Jest 6 lutego 2013 roku godzina 0800. Nasza pozycja: N 14 st. 22 min., W 093 st. 19 min., kurs 115 stopni, pogoda praktycznie bezwietrzna.
🙂 miło znowu zobaczyć że jesteście 🙂
Jak miło znowu o Was usłyszeć 🙂
…ze z czasem bywa krucho, to zrozumiale, mysle ze podobnie jak ja, tak i wiele innych osob odwiedzajacych regularnie te strony i bedac przyzwyczajonym do Waszych stalych relacji, zaczela sie po prostu niepokoic o Was, tym bardziej, ze Meksyk nie nalezy aktualnie do najspokojniejszych miejsc na ziemi 🙁
Ale cieszy mnie ze znowu daliscie znak zycia, na marginesie dzieki za “kompedium” Waszego przejscia polnocno-zachodniego w “Zaglach” i “Jachtingu” Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na kolejna mozliwosc przynajmniej wirtualnego udzialu w Waszym rejsie!