Po zostawieniu Cabo San Lucas za rufą obraliśmy kurs na południe ku Archipelagowi Revillagigedo. Początkowo planowaliśmy płynąć do Puerto Vallarta, czyli najkrótszą trasą do kontynentalnego Meksyku. Jednak mejl od Wojtka sugerujący odwiedzenie archipelagu zaintrygował Mariusza na tyle, że postanowił on nadłożyć ponad 250 mil drogi, mimo braku jakichkolwiek wzmianek o tych wyspach w żeglarskich przewodnikach.
Żegluga zajęła nam niecałe dwie doby i był to czas spokojnej jazdy z wiatrem na motyla. Na miejsce postoju i wyprawienia Zosi urodzin Mariusz wybrał Wyspę Socorro, największą z czterech wysp archipelagu. Są to wyspy pochodzenia wulkanicznego, których krajobraz niezwykle różni się od Półwyspu Kalifornijskiego, czy lądu meksykańskiego. Wzgórza porośnięte kaktusami i białe plaże zastępują tu zielone wzgórza i strome klify. Niesamowite i zaskakujące miejsce! Szczególnie jeśli ktoś spodziewa się w Meksyku zobaczyć tylko kaktusy i ranczerów na osłach. Na miejsce dopłynęliśmy o świcie, a kotwicę rzucaliśmy wraz ze wschodzącym słońcem. Rozbieżności między mapami morskimi a rzeczywistością były ogromne, niemniej udało nam się znaleźć w miarę bezpieczne kotwicowisko. Niestety dwie godziny po rzuceniu do wody żelaza podpłynęli do nas meksykańscy marines i oznajmili, że bez specjalnego rządowego pozwolenia nie można się tu zatrzymywać, gdyż archipelag jest rezerwatem objętym szczególną ochroną. Kazali przestawić się nam do jedynej zatoki na wyspie, w której mieści się baza marynarki wojennej, na inspekcję. Tam oznajmiono nam, że musimy płynąć dalej. Dyskusje przez radio były nieco zabawne, z racji prawie zerowej znajomości przez nas języka hiszpańskiego. W końcu pojawił się ktoś mówiący po angielsku i spora ekipa odwiedziła nasz jacht. Na szczęście argument w postaci balu urodzinowego dla dziewięciolatki i biegający półtoraroczny Antoś jakoś zmiękczyły panów z karabinami. Podzwonili po przełożonych i różnych ważnych osobistościach, by po dwóch godzinach wyrazić zgodę na zostanie na jedną noc, jednak bez możliwości schodzenia na ląd. Bal udał się rewelacyjnie, a i pod wodę udało nam się zejść następnego dnia.
- pierwsze popołudnie na pełnym morzu
- Antek nawiguje
- lekcja geografii prowadzona przez kapitana
- płyniemy na motyla
- czas na zwrot przez rufę – Mariusz i Tomek uwalniają róg szotowy, który zablokował się w bomie spinakera podczas jazdy na motyla
- po zwrocie znów na motyla
- Basia z Tomkiem
- dziadek Tomek pogrążony w lekturze
- Lula opala się na dziobie
- wschód słońca tuż tuż
- Mariusz i Tomek o świcie wypatrują ląd
- tajemnicze brzegi Isla Soccoro
- klify w jednej z zatok na Isla Socorro
- zielone wzgórza Isla Socorro
- kawałek białej plaży na wulkanicznej wyspie
- nasz kapitan
- poranna kawa przy wschodzie słońca
- Kuba z Antkiem
- fale rozbijające się o brzegi Isla Socorro
- pełna paleta barw na Isla Socorro
- Ola, Jula i Zosia z oficerami meksykańskiej marynarki wojennej
- urodzinowy obiad Zosi – na życzenie jubilatki kapitańskie hamburgery
- Hania z Zosią szykują muffinkowy tort urodzinowy
- wzruszona Zośka będzie zdmuchiwać świeczki urodzinowe
- Mariusz z Olką z urodzinowym tortem
- Zosia z dziadkami
- Zośka w tradycyjnym stroju meksykańskim
- rozbijanie piniaty
- dziewczyny grają w buzz’a z kapitanem
- Hanuś z Antosiem na kajaku
- Julka, Zosia i Olka na tle Cape Pearce przy Isla Socorro
- klify przy Cape Pearce
- dziewczynki gotowe do skoku do wody
- Mariusz, Tomek i Hania szykują się na nurka
- Tomek pod wodą
- rogatnica przy Socorro
To na pewno będą niezapomniane urodziny Zosi :-))