Winnice Marlborough


Marlborough znane jest głównie z dwóch rzeczy. Pierwszą z nich są fiordy, których malownicze brzegi ze swoimi ścieżkami dla wędrowców i rowerzystów przyciągają wielu turystów. Drugą atrakcją są winnice, które wabią w te strony miłośników dobrych trunków. Według oficjalnego przewodnika wydanego na rok 2014, w Marlborough w 2013 roku funkcjonowało 152 winnic, które wytworzyły 19,6 milionów skrzynek wina, co stanowi 75% całkowitej produkcji win nowozelandzkich. Aż 92% krajowego savignoun blanc pochodzi z tego zakątka Wyspy Południowej. Większość winnic ulokowało się w dolinie między dwoma pasmami górskimi nad Cloudy Bay wokół miejscowości Blenheim. Jadąc z Picton na południe zostawia się za plecami zielone wzgórza okalające fiordy i wjeżdża na równinę porośniętą winoroślami. Dalej na południe na horyzoncie, malując wyraźną granicę doliny, stoją niczym strażnicy tej winnej krainy – suche i skorodowane pasma górskie. Coś magicznego jest w tym krajobrazie.
Z Picton do Blenheim można dostać się drogą szybkiego ruchu, co zajmuje około 30 minut. Ten wariant wybraliśmy w czwartkowe popołudnie. Kolejnego dnia zdecydowaliśmy się poświęcić znacznie więcej czasu na przedostanie się do królestwa winnic (ponad 2 godziny) i wybraliśmy okrężną drogę wzdłuż Port Underwood, jednego z fiordów. Po opuszczeniu Picton minęliśmy Zatokę Waikawa, gdzie znajduje się duża marina i kotwicowisko zapełnione jachtami żaglowymi. Następnie wspięliśmy się na szczyt klifu i jego brzegiem jechaliśmy wzdłuż Port Underwood. Najpierw zachwycały nas turkusowe wody fiordów, a następnie olśnił nas widok Cloudy Bay (Pochmurna Zatoka). Nie wiem skąd ta nazwa, gdyż miałam wrażenie, że tutaj wciąż jest pogodnie. Nawet jak w Picton było szaro, a niebo zasłane było chmurami, to nad winnicami otwierało się ogromne okno i cała dolina spowita była w słońcu.
Większość winnic oferuje miłośnikom wina degustacje, jak także wycieczki po swoich włościach. Jako że dobre wino świetnie komponuje się z wyśmienitym jedzeniem, to funkcjonuje tutaj kilka restauracji. Nie byliśmy w stanie odwiedzić wielu miejsc, ale do kilku zajrzeliśmy. Degustowaliśmy i parę skrzynek zabraliśmy ze sobą. Łódkowe zapasy uzupełniło między innymi wino z Saint Clair.
Bardzo przytulnym miejscem, gdzie można zjeść smakowity lunch z lampką dobrego wina, jest restauracja Twelve Trees Restaurant w winnicy Allan Scott. Z kolei idealnym miejscem na wykwintną kolację jest restauracja w winnicy Hans Herzog Estate. Poza wspaniałą kuchnią oczarowały nas tam także wina, stworzone z pasją przez właściciela winnicy – Szwajcara Hansa Herzoga. Dodatkowym atutem tego miejsca jest położenie – w spokojnym zakątku Blenheim. Z tarasu przed restauracją rozpościera się widok na winnice i góry, a stoliki na zewnątrz ustawione są niemalże wśród winorośli. Piękny widok rozciąga się także z restauracji winnicy Wither Hills. Jednak bliskość ruchliwej szosy psuje nastrój i atmosferę – odgłosy pędzących samochodów jak w przydrożnej knajpce. Poza tym przytłoczył mnie budynek winnicy i restauracji, do których wschodzi się po wysokich, wybetonowanych schodach. A i wino (spróbowałam tam kieliszek savignon blanc) nieco mnie rozczarowało. Byłam tam sama po wyjeździe Mariusza i Michała. W środę (12 marca) pojechałam na lotnisko do Blenheim odebrać Tomka, wracającego po dłuższej przerwie na łódkę. Miałam chwilę czasu, którą postanowiłam przeznaczyć na odwiedzenie kolejnej winnicy.
Wracając do doskonałych win, to muszę wspomnieć o Seresin Estate Limited. Na degustacji w tej winnicy wybraliśmy się jeszcze przed wyjazdem Mariusza i Michała. Wszyscy byliśmy oczarowani podawanymi nam do spróbowania winami. A tamtejszy Viognier rozkochał mnie w sobie. Jednak dla całej naszej trójki wielkim odkryciem winnic w Marlborough okazało się Pinot Noir. Już teraz nie będzie mi się ten region kojarzył wyłącznie z savignon blanc… Będzie za czym tęsknić.
W Blenheim swoje miejsce znajdą także miłośnicy piwa. Chociaż ojczyzną dla tego trunku w Nowej Zelandii jest region położony na zachód od Marlborough – Nelson i jego okolice, to i tu znajdują się małe, lokalne browary. My na degustację udaliśmy się do Moa Brewing. Ciekawe smaki i urokliwe butelki, którym szyku dodaje zamknięcie – korek zamiast kapsla. Michał piwo, za którym przepada, nazywa dowcipnie „szampanem klasy robotniczej”. Tym razem określenie to pasowa wyśmienicie.
Pobyt w Marlborough zaowocował zakupieniem kolejnego urządzenia na łódkę, które wielce zainteresowało Mariusza… Katharsis obrasta w nowe sprzęty. W Auckland kupiliśmy sokowirówkę, dzięki której przez ostatnie dwa miesiące codziennie piliśmy świeżo wyciskane soki – cytrusowe na przemian z warzywnymi. Z Blenheim przywieźliśmy z kolei Turbo 500 Distillation System. Nowa Zelandia jest jednym z krajów, w którym produkcja destylatu w warunkach domowych jest legalna i sądząc po dostępności urządzeń, chyba także popularna. Skomplikowana maszyneria została wypatrzona przez chłopaków na wystawie zamkniętej popołudniu księgarni (ciekawe połączenie dwóch działalności) podczas pierwszego spaceru po Blenheim. Po powrocie na łódkę Mariusz przeprowadził śledztwo w Internecie i zapadła decyzja, że urządzenie dołączy do wyposażenia Katharsis. Na drugi dzień dokonaliśmy zakupu i wieczorem nastąpiło uroczyste nastawienie zacieru. Przez ostatnich 10 dni mieszanka dojrzewała i od wczoraj gotowa jest do przepędzenia. W sam raz na przyjazd Tomka, którego pojawienie się Turbo 500 bardzo ucieszyło. Sprzęt został złożony i właśnie dokonuje się pierwsza produkcja.

Kategorie:Nowa Zelandia, Oceania

1 komentarz

  1. czy już coś dojrzało?

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d