z Fatu Hiva na Hiva Oa (08.08)


Fatu Hiva piękna, ale tak to już jest z tym żeglowaniem, że nigdzie na dłużej się kotwicy nie zarzuca, tylko ciągle gdzieś żeglarzy gna – zobaczyć, poznać nowe;
noc przed planowanym wypłynięciem nie należała do najspokojniejszych; wieczorem, wracając z uroczystości we wiosce zorientowaliśmy się, że mooring na którym stoimy już za bardzo nas nie trzyma i ciągniemy go masą naszej łódeczki z każdym silniejszym podmuchem wiatru! szybka akcja-mobilizacja, zostawienie nieszczęsnego mooringu i próba rzucenia kotwicy – próba, pierwsza nieudana, ale za drugi razem wydawało się, że nasze słodkie żelastwo nas trzyma; jednak gdzieś pod skórą siedział niepokój, gdyż podłoże w tej zatoce nie sprzyja staniu kotwicy, która ślizga się po dnie, a wiatr huczy nad zatoką (do 37 węzłów – w porywach oczywiście); każdy głośniejszy świst wiatru w nocy zrywał nas na równe nogi – czujność nie poszła na marne – o 0620 coś niepokojąco zahałasowało, a o 0700 ponownie przeprowadziliśmy akcję kotwica; trzeba było jeszcze raz rzucić kotwicę, którą zerwał jeden z mocniejszych podmuchów i niebezpiecznie zbliżyliśmy się do stojącego w zatoce francuskiegi jachtu; po takich emocjach nikt z nas już nie myślał o porannej drzemce – zjedliśmy śniadanko, Tomek wyskoczył na chwilę na ląd na spotkanie z Tymem (odkładane od piątku); na szczęście obyło się bez brawurowych akcji „drwal“ i ścinania wielkich drzew oraz ubijania biednych koźlątek; Tomcio przywiózł kawałek drzewa żelaznego – jest naprawdę ciężkie i twarde – siekierką by się go nie urąbało! oraz pięnką misę z drzewa różanego jako podarunek dla kapitana; tym miłym akcentem zakończyliśmy nasz pobyt na Fatu Hiva i ruszyliśmy w drogę na Hiva Oa, skąd Tomek rozpoczynał swoją podróż do naszego pięknego kraju – tym razem przemierzając przestworza nieba; uwaga, uwaga! samolotem z… Hiva Oa na Thaiti, dalej do Auckland w Nowej Zelandi, potem krótka wizyta w Singapurze, z europejskich miast planuje Tomek zaliczyć Wiedeń, a potem już Warszawa i Gdańsk…. po pięciu dniach latania… tak urozmaiconą podróż można, a nawet trzeba, sobie zafundować z Polinezji do Europy jak się nie ma wizy amerykańskiej, no bo z wizą było by banalnie…. Los Angeles, a potem już tylko Europa;
pogoda była żeglarska (nasza ulubiona) – silny wiatr i słońce, więc płynęło się bajecznie; po drodze towarzyszyło nam stado delfinów, co wywołuje u mie zawsze dziką, wręcz niepohamowaną radość – biegam po pokładzie, krzyczę z radości, macham do nich i nawołuję te piękne zwierzaki z nadzieją, że mnie usłyszą… wiem, wiem, blondynka ☺, nie mamy pewności co to były za delfiny, ale inne niż dotąd widzieliśmy – duże z okrągłymi mordkami – bez charakterystycznych dzióbków, przypominły bardziej orki niż delfiny; po małym śledztwie w niezawoznym Internecie, Mariusz przypuszcza, że to były biało-brzuszkowe, pacyficzne delfinki;

Kategorie:Oceania, Polinezja Francuska - Markizy

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading