jeszcze bardziej senna sobota


wspominałam, że po pierwszej wizycie Taiohae wydało mi senne; dziś jak popłynęłam na ląd po małe zakupki, to tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu; w tygodniu mogę powiedzieć, że nawet coś się działo, ale dzisiaj…. zupełnie nic; na szczęście sklepy (są dwa w całej miejscowości, nie licząc straganów ze świerzymi warzywami i owocami koło portu) były otwarte i udało mi się uzupełnić zapasy; właściwie, jedyni ludzie jakich spotkałam, to praktycznie tam; na ulicach pustki; koło portu są trzy małe bary – też były zamknięte; nawet knajpeczka, w której ostatnio jedliśmy wyśmienite sashimi z tuńczyka była zamknięta; kręcił się personel, a krzesła ułożone były na stołach; może wieczorem życie tu ożywa – nie wiem i dziś nie planuję tego sprawdzać;
poza barami, o których wspomniałam, to na ulicach można spotkać zaparkowane samochody, przerobione na budki z jedzeniem (nazwałam je barowozami); w środku mają kuchnie, a z jednaj strony ladę, przez którą podawane jest jedzenie; czasem rozstawiony też jest obok stolik i zorganizowane jakieś zadaszenie; proponują przeróżne menu – naleśniki i lodu, hamburgery i frytki; kanapki z popularnych tutaj bagietek (innego pieczywa w sklepach nie ma), lokalne specjały… do koloru do wyboru; doczytałam w przewodniku, że the roulottes (jak je nazwali) są bardzo popularne na Polinezji Francuskiej; Mariusz wspominał dzwoniąc z Papeete na Tahiti, gdzie czekał na samolot, że widział ich całe mnóstwo (potwierdzenie, że nie kłamali w przewodniku);
jeszcze jedna rzecz mnie tu ostatnio zainteresowała – informacja o karze za palenie w miejscach publicznych (tak się domyslam, bo bylo napisane tylko po francusku), a dokładniej kwota: 53.698 franków polinezyjskich…. ciekawe skąd taka akurat kwota??
po drodze podpłynęłam do Patrycji, Patryka i ich córki Nataszy (nazwanych przeze mnie Patrycjuszami); ta francuska rodzinka mieszka na łódce i na dłużej zatrzymała się na Nuku Hiva -są tu już od dwóch lat; spotkaliśmy ich wcześniej na Hiva Oa i w zatoce przy Tahuata, gdzie wspólnie biesiadowaliśmy na plaży; wtedy właśnie Patryk namawiał Mariusza na zostawienie łódki przy Nuku Hiva, gdzie wg. niego jest spokojnie, bazpiecznie, no i dodatkowo oferował, że w razie potrzeby, to będą mi pomagać; to bardzo miłe z ich strony; i rzeczywiście, na drugi dzień po Mariusza wyjeździe podpłynęli do mnie popołudniu zapytać, czy wszystko u mnie w porządku, czy niczego mi nie trzeba, i jeszcze raz zapewniali, że jakby się coś działo albo doskwierała mi samotność, to mogę na nich liczyć; zaproponawali dzisiaj, że może jutro wybierzemy się na wspólny piknik;
mnie jakoś tak nachodzi wena kulinarna, a dodatkowo mobilizuje dojrzałe drzewko bananowe, które wisi na rufie; dostaliśmy je na Fatu Hiva dwa tygodnie temu, miało dojrzeć w dwa dni, a banany nadają się do jedzenia teraz – jak na złosć wszyskie na raz; dla mnie nie do przejedzenia (gdyby był Tomek, na pewno by sobie poradził – nasz łódkowy bananożerca); tak więc coś muszę z nimi zrobić, żeby się nie zmarnowały; wymyśliłam, że spróbuję upiec ciasto bananowe według przepisu z jednej z moich ukochanych karaibskich książek kucharskich; spróbuję… z pieczeniem ciast nie mam większego doświadczenia, ale do odważnych świat należy; w jamajskiej książce autorstwa Enid Donaldson znalazłam interesujący przepis na ciasto bananowe z bananową bitą śmietana… hm, zobaczymy; pomyślałam, że jeżeli mi wyjdzie to zawiozę je do Patrycjuszy w ramach budowania dobrych relacji sąsiedzkich;

Kategorie:Oceania, Polinezja Francuska - Markizy

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d