Mariusz:
Newport planowaliśmy opuścić w poniedziałek 11-go czerwca. Jak to jednak zazwyczaj bywa, plany są po to by je zmieniać. W poniedziałek przyleciał do nas z kilkugodzinnym opóźnieniem Zbysinek. Przełożyliśmy więc wypłynięcie na wtorek. We wtorek pod wieczór miało lać z powodu kolejnego frontu. Do tego ostatnia z zaplanowanych przesyłek od Oystera utknęła na granicy. Był w niej duży, 150W alternator (w odróżnieniu od małego, ładującego baterie silnika). Dosyć ważna część, bez której nie można ładować akumulatorów za pomocą silnika. Oczywiście naszym głównym źródłem ładowania są prostowniki zasilane przez generator, ale nie można być uzależnionym od jednego sposobu uzupełniania energii w akumulatorach. Nasz „stary“ alternator był już regenerowany w Rio de Janeiro i trudno mieć do niego zaufanie.
Po kilku interwencjach alternator znalazł się na pokładzie w środę w południe. Mogliśmy więc w końcu wypłynąć z tego uroczego miasteczka. Początkowo chciałem zatrzymać się w Bostonie, lub chociaż przy Cape Cod. Boston odwiedziliśmy odwożąc Tomka na lotnisko. Przy Cape Cod bylibyśmy w nocy, a do tego lało i było zimno, a czasu coraz mniej – więc postanowiłem popłynąć jednym skokiem do Maine. Zatankowaliśmy się do pełna i pomknęliśmy z rozsądną prędkością marszową dzięki naszemu silnikowi. Pogoda nie sprzyjała żegludze na żaglach. Początkowo nie było wiatru. A gdy już się pokazał po minięciu wyspy Marta Vinyard, to wiał nam prosto w nos. Chciałem dopłynąć do Camden za dnia, ze względu na liczne rozstawione klatki na homary, w które wolałbym się nie wplątać. Przed Nowym Jorkiem Tomek nurkował, by wyswobodzić nas z sieci rybackiej. Tutaj jednak woda była coraz chłodniejsza, termometr zaczął pokazywać zaledwie jedną cyfrę (na razie dziewiątkę) i perspektywa wskakiwania do wody nie była podniecająca.
Camden jest jednym z najbardziej malowniczych miasteczek w całym Maine. Leży w głębi małej zatoczki wypełnionej bojkami do cumowania. Tam też wolałbym być za dnia. W sezonie nie można tam wcisnąć szpilki. Oficjalnie sezon zaczyna się w czerwcu, ale w połowie czerwca pogoda nie jest jeszcze ustabilizowana, jest zimno, czasem nawet bardzo zimno i mokro. Po drodze nie spotkaliśmy żadnego jachtu. Dopiero w Zatoce Penobscot zobaczyliśmy pierwszych rybaków i oczywiście całe mnóstwo bojek z klatkami na homary. Ostatnie 30 mil to był niezły slalom. Bojki były wszędzie, nawet na środku wąskich torów wodnych między wysepkami, gdzie trudno manewrować. Udało nam się w nic nie wpłynąć, ale zbliżające się ciemności spowodowały, że wybrałem na miejsce do kotwiczenia bezpieczniejszą, bo większą zatoczkę przy miasteczku Rockport. Jak się okazało była to trafna decyzja.
Następnego dnia, ku naszej radości wyszło słońce. Można nawet powiedzieć, że było ciepło, no może nie nad wodą, bo lodowate morze potrafi schłodzić powietrze nawet w pogodny dzień. Zeszliśmy na ląd i postanowiliśmy pójść pieszo do Camden. Rzadko mamy okazję wyciągnąć nogi i nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności. Hania zapowiadała, że w Maine będzie jadała tylko homary (ten stan z tego słynie i stąd pochodzą najsmaczniejsze amerykańskie skorupiaki). Pierwszą okazję do zjedzenia homara mieliśmy już podczas lunchu w porcie.
Wybrzeże stanu Maine jest bardzo malownicze. Mnóstwo wysepek, przypominających mi nieco Kanadyjski krajobraz Georgean Bay czy Szweckich szkierów. Przyjemnie byłoby popływać kajakiem wzdłuż kamienistych brzegów. Nie mieliśmy na to jednak czasu. Nasz cel na najbliższe kilka tygodni to bezpiecznie, bez awarii dopłynąć najpierw do Halifaxu w Nowej Szkocji w Kanadzie, a następnie do St.John’s w Nowej Fundlandii. Nasz pobyt w Camden sprowadził się więc do całodziennej wycieczki. Następnego ranka o szóstej już podnosiliśmy kotwicę, by popłynąć między wysepkami do największej osady w północnym Maine – Bar Harbor. Stąd odchodzą promy do Nowej Szkocji i tu chciałem odprawić nas przed wypłynięciem do Kanady.
Bar Harbor leży na wschodnim brzegu Desert Island. Nie wiem dlaczego ta wyspa ma nazwę pustynnej. Ma bardzo ciekawą linię brzegową, liczne wzgórza i bujne lasy. Było to drugie po Newport miejsce do spędzania wakacji przez bogate rodziny Nowojorskiego establishmentu w początkach zeszłego stulecia. Lato się tu jeszcze również nie zaczęło. Byliśmy jedynym jachtem w zatoce. Rzuciliśmy kotwicę przed czternastą, by móc „spokojnie“ obejrzeć historyczny pojedynek Polski z Czechami we Wrocławiu. Po zejściu na ląd dowiedzieliśmy się, że promy do Kanady w tym roku nie kursują, bo firma zbankrutowała. Oznaczało to również, że placówka urzędników imigracyjnych została zlikwidowana. Ładny klops.
W niedzielę zadzwoniłem do biura ochrony pogranicza i okazało się, że w ogóle nie musimy się odprawiać. Wystarczy, by Hania zostawiła swoją kartę od wizy w kapitanacie, a oficjele ją sobie odbiorą przy najbliższej okazji. Całkiem miła i zaskakująca niespodzianka. Jest to pierwszy kraj jaki znam, w którym nie trzeba uzyskiwać pozwolenia na wypłynięcie. Podejrzewam, że Kanada będzie drugim.
Kotwicę podnieśliśmy w poniedziałek 18-go czerwca i popłynęliśmy w kierunku Kanady. Zauważyliśmy brak ładowania akumulatorów. Czyżby alternator odmówił posłuszeństwa? Miał założone nowe paski, więc może w najlepszym przypadku poszły szczotki. Z komory silnika zaczął dochodzić nas niepokojący metaliczny hałas. Mimo braku wiatru, wyłączyliśmy silnik, stanęliśmy w dryfie i po zdjęciu osłon okazało się, że alternator fizycznie się rozleciał, uszkadzając przy okazji to i owo. Będziemy mieli co robić w Halifaxie.
- wypływamy z Newport
- klarowanie cum
- obiad już w morzu
- cisza na morzu
- dopływamy do Rockport
- opuszczona latarnia morska przy Rockport
- Zbyszek na wachcie
- bojki z klatkami na homary – jest ich tutaj mnóstwo
- przed nami Rockport
- ruszamy pontonem na ląd – w przepisowych kamizelkach
- Katharsis Ii w Rockport Harbor
- Zbyszek w Rockport Harbor
- łódź rybacka
- klatki na hamary czekające na wywiezienie w morze
- stary piec do wypalania wapna
- Rockport Harbor
- Mariusz w Rockport
- widok z mostu w Rockport
- skrzynki na listy
- w centrum Camden
- sklepiki w Camden
- Mariusz i ostrygi
- Hanuś obowiązkowo z homarem
- port w Camden
- łódek tu nie brakuje
- Mariusz i Zbyszek w Camden
- Katharsis w Rockport Harbor
- stawiamy całego grota
- Zbyszek przy stawianiu grota
- Mariusz trymuje genuę
- wioska rybacka w Maine
- lawirujemy w wąskim przejciu usianym klatkami na homary
- rybacy wyławiają homary
- kolejne wąskie przejście
- latarnia morska
- Zbyszek wypatruje przeszkody
- Hanuś po wachcie
- mała ptasia wyspa
- przy Bar Harbor wita nas ładna pogoda
- posiadłości w Bar Harbor
- jedna z wielu malowniczych wysp przy Bar Harbour
- Bar Harbor widziane z pokładu Katharsis II
- próba oglądania meczu przez Internet
- Zbysinek i Katharsis w Bar Harbor
- na lądzie
- główna ulica w Bar Harbor
- jak na Krupówkach
- Main St.
- Hanuś po zakupach z gadżetami do kuchni – będziemy eksperymentować
- pomimo połowy czerwca jesteśmy jedynym jachtem w porcie
- wycieczkowy żaglowiec z turystami o zachodzie słońca
- Hanuś poszalała w sklepie z organiczną żywnością
- i znów homary z Maine
- Katharsis II na tle wycieczkowca
- wypływamy z Bar Harbor
- zostawiamy za rufą malowniczą Desert Island
- i znów wypatrywanie klatek na homary
- pięknie tu było
- skalisty brzeg porośnięty iglakami
- rybacy z Bar Harbor
Cześć Załogo, super blog ( wpisy, zdjęcia) … kilka znajomych twarzy. Pozdrawiam. Tomek Mańkowski (onegdaj Czarny Rycerz)
Cześć Mariuszu,
Ale ten alternator to ma (miał) chyba więcej mocy niż 150W 🙂 tak pewnie z 10x więcej mocy. Życzę udanej wymiany na nowy i stopy wody pod kilem…