Kolorowe St. John’s


W poniedziałek od rana powrócił temat kontroli sytuacji przesyłkowej oraz kwestie związane z zaopatrzeniem. Sprawa tratw się skomplikowała, tzn. nie dotarły one na czas do Sydney, gdzie miały być odebrane przez Marka i Roberta. Ich wyprawa nieco się wydłużyła i skomplikowała… Ale o tym sami napiszą. Przesyłka od Oystera z Anglii (jedna z trzech części) dotarła bezpośrednio na łódkę bez najmniejszych komplikacji. Część tej przesyłki, która zapodziała się w drodze z Anglii do Gdańska, odwiedzając po drodze Francję i Danię w końcu zawitała w St. Jonh’s. Jednak jej odebranie okazało się skompikowaną procedurą… Całość utknęła u celników (deja vu z Newport) i sprawa została przekazana do agencji celnej. Jest to duża instytucja, która obsługuje kontenerowce oraz inne statki, więc sprawa małej przesyłki dla łódki turystycznej stanowiła dla nich jakiś nieistotny pyłek między dokumentami. Mariusz chciał sprawę załatwić od ręki, ale oczywiście się nie udało. Od razu przekazał niezbedne dokumenty, o które nas poproszono. Przez dwa dni uzbrajał się w cierpliwość i dawał agentowi celnemu szansę się wykazać. Trzeciego dnia już nie odpuścił i naciskał tak usilnie, że w końcu agencja załatwiła wszystkie formalności i towar został zwolniony. Czekając na przesyłki z FedEx’u śmialiśmy się, że niedługo zobaczymy przy burcie Katharsis samego Tom‘a Hanks’a, który niezawodnie, niczym Chuck Noland z filmu Poza światem, dostarczy nam nasze zagubione w kuriersko-celnicznim matrixie przesyłki.
Sprawy zakupów szły dużo sprawniej. W jednym z supermarketów kierownicy poszczególnych działów rozpoznawali Mariusza i jak się pojawialiśmy od razu pytali co potrzebujemy. Raz doszło do komicznej sytuacji, gdy sprzedawczyni z działu mięsnego wyszła z zaplecza ze świeżymi indkami i spotykając po drodze Mariusza stwierdziła, że nie ma sensu, żeby szła z towarem do regałów i wrzuciła nam wszystko do wózków. Panowie z działu warzywnego dali nam znać, kiedy będzie dostawa świeżynki. Na umówiony termin, czyli we wtorek pojechaliśmy po zasapy warzyw i owoców. Wpuszczono nas na zaplecze, gdzie bezpośrednio z chłodni sami wybieraliśmy towar i w kartonach pakowaliśmy do wózków.
W wirze załatwiania spraw i szykowania się do wyprawy nie mieliśmy czasu na eksplorowanie St. John’s i okolic, ani na turystyczne atrakcje. Jednak z letargu przygotowań wyrwała nas na chwilę wizyta przesympatycznego gościa z Toronto. We wtorek rano zapukał do nas Michał Bogusławski. Przejeżdżając przez port w St. John’s dojrzał polską banderę pod salingiem i postanowił odwiedzić rodaków. Sam jest zapalonym i bardzo doświadczonym żeglarzem, a teraz akurat odbywał podróż na swoim motocyklu z Toronto na Labrador. Przez trzy tygodnie jeździł po bezdrożach wschodniej Kanady, zatrzymując się na noc gdzieś z dala od cywilizacji i poznając okolice z perspektywy siodełka motoru. Od razu pojawiło się mnóstwo wspólnych tematów i po porannej kawie jedliśmy wspólnie śniadanie słuchając jego ciekawych opowieści. Niestety jeszcze tego samego dnia uciekał na prom do Sydney, skąd zaczynał drogę powrotną do Toronto. Niemniej zdążyliśmy razem spędzić kilka miłych chwil.
Do listy przesyłkowej doszłedł jeszcze jeden ważny punkt. Przed dopłynięciem do St. John’s wysiadło ogrzewanie. Początkowo trochę kopciło, ale działało. Okazało się, że serwisant w Newport wymieniając wtrysk i pompę paliwową zamknął całkowicie dopływ powietrza. Spowodowało to niestety spalenie iskrownika i jego mocowań. Tomek rozpisał co potrzebujemy i rozpoczęły się poszukiwania. Dealer części do Ebespacher’a (naszego ogrzewania) z Nowej Fundlandii nie odpowiadał na mejle i telefony, a w Ontario – głównej siedzibie firmy, powiedziano Mariuszowi, że nic mu nie wyślą, bo współpracują jedynie z dealerami. Tłumaczenia Mariusza, iż chętnie skorzystałby z usług owego, ale ten nie odpowiada na żadne próby nawiąznia kontaktu nie dawały skutku. W końcu w sprawę został zaangażowany Jarek, mieszkający w Ontario. Jako mieszkaniec tej prowincji skorzystał z usług tamtejszego przedstawiciela i przesłał nam części do St. John’s.
Jak widać nie było czasu na zwiedzanie, ale dwóch rzeczy nie mogłam sobie odpuścić. Po pierwsze chciałam przespacerować się między kolorowymi domkami w centrum St. John’s. To było łatwe do zorganizowania, gdyż z łódki miałam tam 10 minut pieszo. Na Prescott Street wyskoczyłam z aparatem któregoś popołudnia. Inne miejsce upatrzyłam sobie jeszcze, gdy wpływaliśmy na początku lipca do St. John’s. Północny brzeg The Narrows (przesmyku prowadzącego do portu) stanowią strome zbocza Signal Hill. Wiedziałam, że musi być stamtąd piękny widok na port, miasto i ocean. W czwartek rano, w dzień planowanego wypłynięcia wyciągnęłam tam o 7 rano Mariusza. Wiedziałm, że w ciągu dnia nie uda się pojechać na Signal Hill, gdyż na pewno będziemy załatwiać ostatnie sprawy i samochód będzie potrzebny jako środek transportu żywności lub zagubionych przesyłek, a nie auto turystyczne. Rzeczywiście widok z góry na St. John’s i okolice był świetny. Warto było wyskoczyć tam nawet na półgodzinny spacer.

Kategorie:Ameryka Północna, Kanada

1 komentarz

  1. Bylo cudownie pirwszy raz w zyciu jadlem wspanialego pieczonego,soczystego i goracego indyka na wedgewood china na jachcie bardzo dziekuje nigdy tego nie zapomne zycze wam kochani mocnych pomyslnych wiatrow i duzo usmiechow .Michal Boguslawski

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: