Halifax


Michał przyleciał zgodnie z planem w czwartek, Mariusz w piątek, a Magda miała jednodniowe opóźnienie, gdyż w niedzielę nie zdążyła na samolot. Wydłużony pobyt w Halifaxie postanowiliśmy wykorzystać na rozpoczęcie wielkiej akcji zaprowiantowania łódki na Przejście Północno-Zachodnie. Mamy już pewne doświadczenia z dużymi zakupami. Do tej pory największym egzaminem było zaprowiantowanie na Tahiti przed wyprawą przez Pacyfik na Horn. Wówczas płynęliśmy w ośmioosobowym składzie i planowaliśmy zaopatrzenie na 45 dni. Skończyło się załadowaniem na Katharsis 1,5 tony jedzenia i napojów. Teraz musimy zabezpieczyć się na 90 dni! Po wypłynięciu z St. John’s zawitamy na Grenlandii i odwiedzimy wioski Inuitów w Arktycznej Kanadzie, jednak wszyscy którzy już tam byli, przestrzegają nas, że nie możemy polegać na tamtejszych sklepach. Po pierwsze, to nie za dużo w nich jest, po drugie ceny są ekstremalnie wysokie. A poza tym lokalna ludność nie lubi jak im się wszystko z przed nosa wykupuje, gdyż wówczas sami mają problem z zaopatrzniem. Na naszą siednio- lub ośmioosobową załogę (wciąż nie wiadomo, czy Kuba – szwagier Mariusza da radę popłynać) potrzebować będziemy około 1,5 samej żywności. Jak na razie udało nam się kupić i rozmieścić ponad 750 kg. W Halifaxie kupowaliśmy głównie jedenie w puszkach oraz suchy prowiant. Kupowanie świeżynki zostawiliśmy na St. John’s.
Podczas naszego pobytu w Halifaxie pogoda odkrywała swoje uroki tak bardzo charakterystyczne dla Nowej Szkocji. Przez większą część pobytu było mgliście, deszczowo i zimno. W tutejszym radio podczas czytania prognozy podogy, informacja, iż będzie mgliście jest raczej oczywistością. Spędzając czas na zakupach czekaliśmy na lepsze okno pogodowe, by rozpocząć rejs w sprzyjających warunkach. W środę w końcu się rozpogodziło. Jednak zamiast od razu wypłynąć Mariusz zdecydował, że wybierzemy się jeszcze na spacer po Halifaxie. Chcieliśmy odwiedzić cmentarz, na którym pochowano ofiary Titanica oraz Muzeum Marynistyczne. Pogoda pozwoliła także na snucie się po ulicznach starego miasta. To jedno popołudnie pozwoliło nam poznać Halifax z zupełnie innej strony, tzn. mieliśmy okazję zobaczyć więcej niż parkingi marketów. Mariusz i ja byliśmy na spacerze ze Zbyszkiem, zaraz po przypłynięciu do Halifaxu, ale Misio i Magda widzieli jedynie mglę, deszcz i sklepy. Jak to swietrdził Michał siedząc w knajpie po spacerze: „Zmieniam zdanie o Halifaxie. Miałem wrażenie, że to taka okolica Makro lub podwarszawskie Janki, tylko, że nad wodą“.

Kategorie:Ameryka Północna, Kanada

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: