Przygotowania do długiego rejsu


Pobyt w St. John’s rozpoczęlimy od załatwiania spraw związanych z wyprawą. Pomimo pięknej słonecznej pogody zamiast na wycieczkę postanowiliśmy ruszyć po zaopatrzenie. Chcieliśmy sprawdzić jaki asortomyment oferuje stolica Nowej Fundlandii i co ciekawego będzie można kupić na naszą wyprawę.
Mariusz na dobre utknął przed komputerem i telefonem, gdyż pojawiły się problemy z naszymi przesyłkami. Najpierw wystąpiły komplikacje z paczką z częściami z Anglii, które miały dotrzeć do Gdańska, by mógł je przywieźć Tomek. Mamy od Newport pecha z Fedex-em. Przesyłka została podzielona na trzy części i dwie zapodziały się gdzieś w Europie, pomiędzy Anglią a Polską. Jak się okazało krążyły między Paryżem i Danią (odwiedzając przez trzy kolejne dni różne miejscowości tego kraju). Gdy w końcu zostały wyśledzone i wiadomo już było, że nie dotrą do Gdańska przed Tomciowym wylotem zadecydowaliśmy, że mają być przekierowane bezpośrednio do Nowej Fundlandii w ramach jednej usługi. Tak się jednk nie stało, gdyż tuż po Tomka wylocie jedna paczka znalazła się w Gdańsku, a druga wróciła do Anglii i trzeba było organizować osobną wysyłkę. Jedynie części do silnika znalazły się w Gdańsku w ciągu 24 godzin od ich zamówienia. Innym problemem stała się wysyłka naszych tratw ratunkowych, które utknęły w Newport. Zostały tam poddane przeglądowi i obowiązkowej autoryzacji. Jeszcze przed naszym wyjazdem z Newport pojawił się problem jak je do nas dostarczyć. Są one trudne do wysłania, ze względu na znajdujące się tam naboje z gazem do nadmuchiwania tratw, jak również race, uznawane za materiały niebezpieczne. Na szczęście serwisant zobowiązał się to załatwić i dopełnić wszystkich formalności niezbędnych do dostarczenia tratw do St. John’s. Gdy jednak nastała chwila wysyłki do nas, okazało się iż przewyższa to możliwości naszego kooperanta i Mariusz stanął przed bardzo trudnym zadaniem zorganizowania tego na odległość. Aż furczało od poszukiwania informacji jak to zrobić. St. John’s leży na wyspie, więc drogę lodąwą przecina woda, co nie ułatwia zadania. A poza tym dystans dzielący nasze tratwy w USA a łódką wynosi 2500 km. Nie jest to odległość na szybki wypad samochodowy. Długo bym musiała pisać, żeby przedstawić cały rozwój sytuacji…
Kwestia innej przesyłki miała za to bardzo pozytywny przebieg i jeszcze lepsze zakończenie. Na tak długą wyprawę Mariusz chciał zorganizować jakieś smaczki – takie które długo wytrzymają i sprawią przyjemność naszej ekipie, czyli będzie to jakiś mięsny rarytas. Plan kupienia francuskich pasztetów nie powiódł się, ale Zbyszek przyszedł z pomocą. Zorganizował wysłanie z Toronto paczki z wędlinami. Współpracuje on z polskimi supermarketami „Starsky“ w Ontario i skontaktował nas z jednym z kierowników sklepu w Mississagua, Tomkiem. Ten szybko i sprawnie naszykował 90 kilogramów specjałów. Zbyszek zorganizował transport i jeszcze tego samego dnia wieczorem odebraliśmy na lotnisku 4 kartony wypełnione kabanosami, pentami suchej krakowskiej, puszkami polkich pasztetów oraz Krówek, Michałków i śliwek w czekoladzie.
Wtorek i środa upłynęły pod hasłem przesyłek, zakupów i zapraw. Planujemy zaopatrzenie na 90 dni dla 7 osób, a nasz zamrażalnik ma ograniczoną pojemność. Ekipa, która z nami płynie, to wyjątkowo mięsne potwory, więc Mariusz postanowił zapewnić jak najwięcej właśnie mięsnych obiadów. Stąd zrodził się pomysł zrobienia weków. Jeszcze nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale mi przypadło w udziałe przygotowania sosu bolognese z 6 kilogramów mięsa, a Mariusz z Michałem zgłębili tajniki pasteryzowania. Można powiedzieć, że na Katharsis ruszyła produkcja przemysłowa …
Czwartek był ostatnim dniem pobytu Magdy, dlatego sprawy związane z wyprawą zostały chwilowo zawieszone. Korzystając z pięknej pogody pojechaliśmy na wycieczkę. Ruszyliśmy na południe od St. John’s do Ferryland. Znajduje się tam latarnia morska, którą przez 10 lat zamieszkiwał wraz z rodziną znany malarz z Nowej Fundlandii Gerald Squires. Obecnie jest to popularne miejsce turystyczne, znane z piknikowej atmosfery. Funkcjonuje tam mała restauracja. Zamówienia realizowane są na trawie przed latarnią, na wypożyczonym kocu piknikowym. My jednak na biesiadownaie nie mieliśmy czasu, gdyż popołudniu do St. John’s przylatywał Tomek, którego odbieraliśmy z lotniska. Spacer i przepiękne widoki były dla nas wystarczającą atrakcją. W czwartek przylecieć miała także reszta ekipy, jednak przez opóźnienia samolotów dotarli do nas następnego dnia. Od piątku jesteśmy na łódce w pełnym składzie, jakim pożeglujemy na północ. Poza Mariuszem, Tomkiem i mną w wyprawie Northwest Passage wezmą udział: Misio (Michał Barasiński), który płynie z nami już od Halifaxu i wiele razy żeglował na Katharsis, Mareczek (Marek Obłażewicz) i Małecka (Wojtek Małecki), którzy brali z nami udział w regatach przez Atlantyk i Oystera na Wyspach Dziewiczych oraz uczestniczyli w wyprawie na Horn i Antarktydę oraz Zefir (Robert Kibart), który zdobył z nami Horn. Załoga dzielna, zgrana i gotowa na największe żeglarskie wyzwania.
Jeszcze w drodze z lotniska pojechaliśmy całą ekipą na duże zakupy. Okazało się, że Marek z Wojtkiem mają duże doświadczenie w robieniu weków, więc od razu przejęli temat zapełniania słoików. Kupiliśmy kilkanaście kilogramów mięsa i po dotarciu na Katharsis od razu wszyscy wzięli się do roboty.
W między czasie ważyły się losy naszych tratw. Mariusz odwiedził w St. John’s firmę sprzedającą i serwisującą tratwy ratunkowe, by zabezpieczyć jakąkolwiek tratwę na wypadek, gdyby nasze nie dotarły. Dowiedział się tam, że jednak można zorganizować przesyłkę lotniczą tratw. Poniważ nasz amerykański serwisant nie dawał sobie rady z tym tematem, zaangażowaliśmy lokalną firmę obsługującą statki. Michał przeanalizaował listę towarów niebezpiecznych sklasyfikowanych przez kanadyjskie ministerstwo transportu, by odnaleźć niezbędne kody do nadania tratw drogą lotniczą. Gdy byliśmy już gotowi do wysłania tratw, nasz serwisant (któremu mocno nacisnęliśmy na ambicję) sam zlecił temat innemu kurierowi – DHL. Mariusz nie do końca odetchnął z ulgą, ale zaczął śledzić podróż naszych tratw. Gdy na drugi dzień po nadaniu, tratwy wróciły do nadawcy dopadła nas frustracja. Znaleźliśmy się w punkcie wyjścia, a był to piątek i niewiele czasu by odkęcić niezręczną sytuację. Ostatecznie stanęło na tym, że serwisant zorganizuje dowiezienie tratw do połowy drogi, czyli do Sydney w Nowej Szkocji, skąd mamy je odebrać. Wiąże się to z długą podróżą przez całą Nową Fundlandię (950km) oraz przeprawą promem. Po niedzielnym śniadaniu Marek z Zefirem wsiedli w wynajęty samochód i pojechali z misją przejęcia tratw. Wieczorem dostaliśmy od nich informację, iż są na promie. Trzymamy kciuki za powodzenie ekspedycji i czekamy na nich zajmując się przygotowaniami do wyprawy.

Kategorie:Ameryka Północna, Kanada

5 komentarzy

  1. Wspaniałych wrażeń i szczęśliwego powrotu

  2. Moze piszcie te relacje troche czesciej, codziennie zagladam i nie moge sie doczekac nastepnych :(( Pozdrawiam Was i zaloge

    • Póki co zabiegani jesteśmy i przygotowaniami do rejsu całkowicie zaabsorbowani, ale jak już ruszymy w morze, to mam nadzieję, że wszystko wróci do normy i czasu na wpisy będzie więcej! Pozdrawiamy

  3. Powodzenia w tej 90 dniowego wyprawie. Czekamy na relacje.

    • Dziękujemy! Relacje z naszej wyprawy postaramy się zamieszczaj na bieżąco. Na razie walczymy w St. John’s – zaprowiantowanie i ostatnie szlify na łódce.

Leave a Reply to GosiaCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading