W poszukiwaniu niedźwiedzi


W czwartek rano opuściliśmy Butedale i popłynęliśmy do oddalonego o kilkanaście mil Khutze Inlet, gdzie Mariusz zaplanował kilkugodzinny postój. Od Lou dowiedzieliśmy się, iż jest tu sporo ryb i powinniśmy spotkać niedźwiedzie. Na tutejsze misie czaimy się od samego początku wyprawy po Kolumbii Brytyjskiej. Chcielibyśmy do naszej kolekcji zdjęć niedźwiedzi polarnych z Arktyki dołączyć ujęcie z grizzly, czarnym lub białym niedźwiadkiem. Największe szanse na ich spotkanie jest w miesiącach letnich. Teraz te duże ssaki szykują się do zimy i przygotowują swoje terytoria, by przetrwać zimne miesiące. Nie tracimy jednak nadziei i wciąż wypatrujemy tych niebezpiecznych ssaków. Wychodząc na ląd Michał zabezpiecza nas ze strzelbą, podczas gdy my obiektywami staramy się uchwycić jak najwięcej pięknych widoków, ptaków i fok, wciąż licząc na to specjalne ujęcie. Zefir nie rozstaje się z kamerą. Kuba jak jest tylko możliwość zamienia aparat na wędkę lub kuszę. Tomek pozostaje wierny łowieniu ryb i zazwyczaj czuwa na pokładzie, mówiąc swoje „stąd też dobrze widać“. W Khutze Inlet popłynęliśmy w górę rzeki, mającej tutaj swoje ujście. Spotkaliśmy ogromne stado fok, ale misia niestety nie. Idąc korytem wyrytym w mierzei, które wypełnia się podczas wysokiej wody napotkaliśmy na całkiem świeże ślady, które według naszej opini amatorów zostawił nieduży niedźwiedź. Z jednej strony chcielibyśmy zobaczyć misie, a jednak gdzieś tam głęboko skóra marszczy się na myśl o spotkaniu z tym zwierzakiem. Śmiesznie wygląda, gdy wychodząc na ląd, wszyscy rozglądamy się dookoła i instynktownie trzymamy blisko Michała. Na noc przenieśliśmy się do Fjorlandu. Jest to duży obszar poprzecinany fjordami, niektóre bardzo wąskie i płytkie z silnymi prądami. Zakotwiczyliśmy u jego wejścia przy Heathon Bay. Nie było to typowe kotwicowisko. Fiordy są bardzo głębokie, nawet poniżej 500 metrów. Woda wypłyca się blisko brzegu i jedynym sposobem na kotwiczenie jest to, które stosowaliśmy w Patagonii – na pająka. Tutaj Mariusz wybrał wypłycenie na 25 metrów przy wejściu do zatoki. Było ono nie osłonięte od wiatru, ale w fiordach nie ma zafalowania, więc nic nam nie groziło. Chyba rzadko tutaj ktokolwiek staje, bo przy wrzuceniu wstecznego biegu z wody poderwała się cała ławica ryb (chyba szprotek), która omal nie przyprawiła Tomka o zawał serca.
Misi w Khutze Inlet nie spotkaliśmy, za to Kuba z Tomkiem nałapali turbotów, które przygotowali na kolację. Fantazja rybna obejmowała dwa warianty: smażoną na oliwie z masłem lub pieczoną z czosnkiem i koperkiem na desce cedrowej.
W czwartek popołudniu przepowiedzieliśmy z Kubą zmianę pogody. Mi dawała znak o tym głowa, a Kubie stawy. I po raz kolejny zadziałaliśmy jak precyzujne barometry, gdyż już w nocy przyszła mżawka z gęstą mgłą. Mariusz widząc w ciągu dnia halo na słońcu od razu sprawdzał prognozę pogody. Mapy meterologiczne pokazują niże znad Pacyfiku chcące przebić się nad fiordy i ląd. W nocy czuć było napływ zupełnie innych mas powietrza – znacznie zimniejszych i wilgodniejszych. Podczas wacht kotwicznych w nocy mgła spowiła okolicę. Z trudem można było dostrzec dziób jachtu. Nad ranem białe obłoki wciąż utrzymywały się nisko nad wodą. Dopiero około 1000 nieśmiało zaczęły unosić się do góry, jednak zawisły przy wierzchołkach gór. Na piątkowy dzień Mariusz zaplanował pobyt w Fjorland w Kynoch Inlet. Jest to malowniczy, wąski fiord otoczony górami sięgającymi powyżej 1500 metrów ponad poziom wody. Czekaliśmy, by białe obłoki uniosły się i pokazały nam szczyty. Jendak przez cały dzień towarzyszyła nam tajemnicza aura mgieł. Na chwilę pokazało sie słońce, akurat gdy byliśmy na wycieczce w Culpepper Logoon, położonej koło Kynoch Inlet. Znowy wypatrywaliśmy niedźwiedzi. Tych nie spotkaliśmy, za to widzieliśmy mnóstwo orłów, mew, kaczek oraz dwa lwy morskie. Z daleka myśleliśmy, że to płynąca para misi, gdyż miały łby znacznie większe i jaśniejsze od widzianych dotąd fok. Jendak na powiększeniu zdjęcia okazało się, że to dwa dorosłe lwy morskie.
Dzień ponownie zakończyliśmy ucztą rybną. Tym razem jedliśmy zupełnie nowe okazy. Tomek, Kuba i Michał nałapali kilka niewielkich ryb, których nazw nie znamy. Odważyliśmy się je zjeść, gdyż widzieliśmy, że wędkarze w Prince Rupert oprawiali takie właśnie ryby. Okazały się wyśmienite. Mi osobiście przypominały naszego karpia, a Tomkowi rybę psa. Mam nadzieję, że dowiemy się co mieliśmy okazję kosztować.
Popołudniu opuściliśmy Fjorland i płyniemy w kierunku Vancouver Island, do której mamy 150 mil morskich. Czas nas goni i zmuszeni jesteśmy do nocnej uważnej żeglugi, mimo pływających pni drzew. Jest ich jednak o wiele mniej niż się obawialiśmy i nie powinny być dla nas zagrożeniem. Jutrzejszy dzień planujemy spędzić przy północnym brzegu przy Cape Scott.
Jest piątek 21 września 2012 roku godzina 2300 (UTC-7), nasza pozycja: N 52 st. 22 min. W 108 st. 21 min., kurs 216, prędkość 8,5.

Kategorie:Ameryka Północna, Kanada

5 komentarzy

  1. Nareszcie cos wiem o Canadzie !

  2. Śliczne zdjątka 🙂
    Pozdrawiam gorąco całą załogę 😀
    Do zobaczenia wkrótce :>
    Buziaki 😀

  3. Ujęcia piękne,szkoda że już niewiele ich będzie.Dreszczy emocji też było dużo,ale to żeglarskie ryzyko.W tym celu organizuje się wyprawy aby wspominać o nich w ciepełku.W określeniu pozycji w dniu 21.09.12wkradł się błąd.Pozdrowienia przesyła zapalony kibic wyprawy,z niecierpliwością oczekujący na zdjęcia z zakończenia rejsu.

  4. Najlepsze życzenia imieninowe dla Tomasza! Spełnienia marzeń Kochanie!!! Całujemy Cię gorąco i czekamy z utęsknieniem…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: